sobota, 8 lipca 2017

Żołnierze wyklęci vs. danse macabre


Odrodzenie symbolu w sztuce polskiej na przykładzie malarstwa Ignacego Czwartosa.

Miniony tydzień nie pozostawił chyba nikogo obojętnym wobec spektakularnego zaostrzenia sytuacji politycznej w Europie. Dopiero co byliśmy świadkami elektryzującego wystąpienia prezydenta USA Donalda Trumpa na placu Krasińskich w Warszawie gdzie przyjęto go owacjami. Trump mówił o historii Polski, Europy i Powstaniu Warszawskim. Wspominał nieznane szerzej fakty dotyczące Armii Krajowej i jej walki z niemieckim najeźdźcą stawiając Polaków za wzór dla całej Europy. Dzień później ruszył w dalszą podróż do Niemiec na szczyt G20 - gdzie przywitały go huraganowe gwizdy, awantury, burdy na ulicach Hamburga. Jego żona Melania nie mogła wyjść z Hotelu w obawie przed agresją tłumu. Wszystko to pod wymownym hasłem organizatorów: „Witamy w piekle”. Czy ktoś podejrzewał taki rozwój wypadków? Dwie Europy, dwóch prędkości i jakby dwie kultury. Świat ruszył z kopyta.
Nagłe wydarzenia nie sprzyjają refleksji, ale warto odejść nieco na bok i z innej perspektywy spojrzeć na tę sytuację. Były przecież od dawna oznaki zmian, które najlepiej można dostrzec przez pryzmat dziedziny pozornie odległej od polityki, jaką jest sztuka. I właśnie kiedy jest ona zdystansowana i odległa, gwarantuje treściwy przekaz pozbawiony nachalnej propagandy. Tak jest w przypadku malarstwa krakowskiego artysty Ignacego Czwartosa, które można obejrzeć w ramach ciekawej wystawy zbiorowej pt. Historiofilia zorganizowanej przez Piotra Bernatowicza na warszawskiej Pradze.
Zgodnie z obowiązującą dziś powszechnie regułą, na wystawie dominują instalacje, ready made, oraz przekaz dokumentalny. Industrialny charakter ekspozycji sprzyja prezentacji tego typu przedstawień i nie odbiega od innych wystaw prezentowanych współcześnie w krajowych ośrodkach sztuki. Jednak o dziwo, nawet ta powszechnie „uświęcona” forma, nie zadowala specjalistów, prawdopodobnie z uwagi na wydźwięk ideologiczny. Niepoprawna politycznie lub jak kto woli prawicowa „sztuka krytyczna”, drażni lewicowych estetów. Są oni wbrew pozorom bardzo wrażliwi na formę, szczególnie tą zbanalizowaną lub zdekonstruowaną. Nic jednak nie jest ważniejsze od przekazu, a niewłaściwa treść z miejsca dyskwalifikuje rzecz jako nieartystyczną lub niewspółczesną, bez względu na formę. Na przekór tym tendencjom i wbrew oczekiwaniom demiurgów krajowego artyzmu występuje ze swym klasycznym malarstwem od lat Ignacy Czwartos. W tym wypadku nie mamy wątpliwości, że forma jest niezwykle istotną wartością tej sztuki, i służy do wyrażania zjawisk niebanalnych. Zjawiska te przebywają na co dzień w trudno dostępnej świadomości na pograniczu świata żywych i umarłych, stanowiąc być może pomost między nimi, pewną nić porozumienia. Porozumieniu temu służy nie tylko wykształcona przez pokolenia, dosadna i subtelna zarazem forma (stonowany kolor, spokojna kompozycja, wyciszony ślad narzędzia). Niezwykle ważne miejsce zajmuje w tej sztuce symbol-środek artystyczny, dziś prawie wyrugowany z malarstwa. Czwartos śmiało sięga do tej krainy inspiracji równie potężnej co zapomnianej. Postacie na jego obrazach mają konkretne gesty, stroje, atrybuty przynależne indywidualnie do nich, jak i obecne w historii dawnych pokoleń od wieków. W świecie tym jest miejsce na indywidualność oraz uniwersalia. Obowiązuje tu narosły od pokoleń, często zapomniany, ale jak się okazuje bardzo aktualny kod, DNA człowieczeństwa, do którego fragmentów nie łatwo jest dotrzeć. Mimo to podświadomie czytelne są proste przekazy zawarte w nim, tak jak miało to miejsce w antyku czy średniowieczu, kiedy to niezwykle rozbudowana symbolika, docierała z najbardziej nawet abstrakcyjnym przekazem do ludzi prostych, niewykształconych. Czwartos stara się używać tego języka dziś, dla opowiedzenia współczesności. I robi to moim zdaniem z sukcesem. Na przykład w obrazie „Niemiecka jakość” z pewnym pietyzmem przedstawia pewien rys zdegenerowanej kultury przejawiający się w niezwykłej dbałości o szczegół, dokładność. Ta chorobliwa finezja widoczna jest zarówno w niemieckich fabrykach śmierci z II wojny światowej, jak i w bestialskich kompozycjach figuratywnych tworzonych dziś przez pewnego holenderskiego celebrytę z ciał chińskich więźniów. Świat germańskich obozów koncentracyjnych po latach przybiera kolejne formy, mutacje. Czwartos ukazuje to za pomocą prostych środków malarskich, zaczerpniętych ze średniowiecza, demaskując współczesny danse macabre. 


Dwa kolejne obrazy poświęcone są pamięci żołnierzy wyklętych, ludziom właściwie współczesnym, którym władza państwowa jeszcze niedawno zabraniała należytego pochówku i którzy masowo ginęli z rąk komunistycznych oprawców. To takim właśnie zakazanym dotychczas bohaterom Czwartos poświęcił cykl obrazów, nawiązujących formalnie do kultury sarmackiej, a konkretnie polskiego portretu trumiennego. W tamtych czasach ludzie poważnie podchodzili do swoich życiowych powołań czy ról poprzez m.in. odpowiednie zwyczaje, zachowania i strój. Czwartos przywraca ten ład, odtwarzając szczegółowo umundurowanie wojskowe, dystynkcje, ryngraf, a także archiwalne liternictwo użyte w nekrologach. Przynajmniej tyle Im się należy po śmierci, którą dane im było doświadczyć w więziennych łachach, katowanych i dobijanych strzałem w tył głowy.

Józefa Franczak Lalka, bohatera drugiego obrazu czekała jeszcze bardziej bestialska procedura awangardy XX w. NKWD-ziści po zmasakrowaniu ciała ucięli mu głowę. Fakt ten upamiętnił autor, malując żołnierza trzymającego głowę w rękach wzorem średniowiecznego wizerunku pierwszego biskupa Paryża Świętego Dionizego. Zgodnie z legendą biskup po ścięciu głowy, trzymał ją w rękach. Tak też jest przedstawiany na obrazach i w rzeźbie. Malując oprawców natomiast, nawiązał do ikonografii Andrzeja Wróblewskiego-autora tzw. rozstrzelań powstałych równolegle do opisywanych tu wydarzeń. Słynny malarz w swych dramatycznych portretach ofiar użył do namalowania ciał koloru niebieskiego. Kolor ten symbolizował przejście „na drugą stronę” do świata zmarłych. Czwartos użył tego samego symbolu, przenosząc go jednak z ofiar na oprawców. Twarze rosyjskich funkcjonariuszy mają trupio-siny kolor a ich oczodoły zioną pustką niczym dziury w głowach polskich oficerów. I to właśnie Ci ostatni dziś przemawiają najmocniej do naszej świadomości. To w tym tygodniu ich zwycięstwo ogłosił całemu swiatu prezydent Donald Trump, wróg publiczny nr.1 odchodzącego świata lewicowej alternatywy.

Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...