niedziela, 25 grudnia 2022

Szkicownik głubczycki Zdzisława Wiatra


Lubię rysunek, doby szkic jest skondensowanym dziennikiem. W dawnych, wspaniałych artystycznie czasach, taka notatka prostym narzędziem była wstępem do najtrudniejszego nawet obrazu, musiała zawierać to, co najistotniejsze, decydujące, zapowiadać główny przekaz całego dzieła. I tylko najwięksi mistrzowie potrafili doskonale to robić. Oglądanie obrazów Zdzisława Wiatra, czarno-białych rysunków Szkicownika głubczyckiego nieodparcie nasuwa mi skojarzenia z lekturą sklepów Cynamonowych Brunona Schulza. Prowincjonalny świat, niedostępny dla ludzi pozbawionych wyobraźni, pełen skojarzeń i faktów decydujących o jego unikalnym kolorycie, w którym realnie odnajdujemy organoleptyczne wręcz powidoki świata umarłego, w którym proste rzeczy w swoim oczywistym pięknie dotykają samego serca. Nie narzucający się, skromny świat, który maluje tuszem Zdzisław Wiatr, istnieje, pozostał już tylko w jego duszy, zapisany tam na podobieństwo sennych wspomnień, głosów i uśmiechów ludzi, którzy są realni, bardzo sugestywni, tacy jak dziadek Antonii. Ludzi, których nie ma wśród nas, ale którzy niewątpliwie są dziś w tym drugim, wyższym porządku życia.

Miałem cztery może pięć lat. Kiedy z dziadkiem Antonim siedzieliśmy w kuchni przy wielkim stole, nad którym wisiała żarówka oprawiona w biały blaszany talerz. Stół był miejscem, przy którym koncentrowało się życie naszej rodziny. Przy stole jedliśmy, przy nim też moi rodzice toczyli długie rozmowy nocą i nad ranem, kiedy dziadek wracał z nocnego stróżowania. Mieliśmy jeszcze pokój, ale zimą kuchnia była miejscem najcieplejszym. W tych okolicznościach i atmosferze kuchennego ciepła dziadek Antoni przedstawiał nam świat w postaci rysowanych obrazków. Rysował z cyrkową ekwilibrystyką. Swobodnie. Patrzyłem zafascynowany. Napoleon miał wspaniałą półokrągłą czapę, stał na nogach, ale nie miał narysowanych butów, a rękę trzymał pod połą płaszcza, jak to Napoleon. Żyd w futrzanej czapie wyglądał tak samo, jak na przedwojennych zdjęciach ze Lwowa czy Kamionki Strumiłłowej. Zafascynowany umiejętnościami rysunkowymi dziadka sam zacząłem rysować moje historyjki i portrety. Wszystkie gromadziłem w szufladzie mojej szafki, by co jakiś czas do nich wracać i aby dołączać do nich nowe rysunki.

Porównanie do drohobyckiego świadka apokalipsy nie jest przypadkowe. Obaj twórcy mają wspólne korzenie, urodzili się niedaleko Lwowa na terenach dzisiejszej Ukrainy.

Moi rodzice ze strony ojca byli repatriantami z Kamionki Strumiłłowej, a ze strony mamy - nowosądeckimi Lachami z Gródka nad Dunajcem. W latach sześćdziesiątych naszymi sąsiadami byli ludzie, którzy w wyniku II wojny światowej zmuszeni byli opuścić Wilno, Grodno czy Zbaraż.

Bruno Schulz był wspaniałym pisarzem obdarzonym niezwykłą wyobraźnią plastyczną. Notował powidoki dzieciństwa, ze świata który fascynuje do dziś swoim nasyceniem, ekspresją, prostota. Świata małomiasteczkowych, żydowskich i kresowych społeczności. Odrobinę tego kosmosu odnajdziemy jeszcze w perłach polskiej kinematografii, filmach Jerzego Hasa, który jest następnym twórcą, bliskim wrażliwości Wiatra. Jest i trzeci. W swoim rustykalnym, arkadyjskim świecie, podszytym mrokiem cmentarzy, jest Wiatr kontynuatorem wizji Józefa Czechowicza, niezapomnianego obserwatora lubelskich przedmieść, skromnego świata mistycznego dostępnego na wyciągnięcie ręki. Ci mistrzowie realizmu magicznego są moim zdaniem w prostej linii protoplastami dojrzałej, autobiograficznej twórczości rysownika ze Śląska.

Szkicownik głubczycki powstał w czasie szalejącej pandemii. A rysowanie stało się ucieczką od nigdy niezrealizowanych rysunków. W Szkicowniku odnoszę się do obrazów widzialnych i znanych mieszkańcom miasta i ziemi Głubczyckiej. Jednak proponuję, mój sposób opowiadania i tworzenia napięcia, który jest wytworem mojego zapatrzenia się w niewidzialną energię miejsc.

Weźmy na ten przykład jeden z obrazów, statyczny i skromny pejzaż: Zimę w Głubczycach z 2022 r. Pozornie monochromatyczny z białą połacią śniegu na pierwszym planie, poprzedzającą grupę zabudowań o zdecydowanie ciemnej, lecz nie jednolitej bryle i fakturze. Tu najlepiej możemy dostrzec kunszt rysunkowy autora, który z ogromną swobodą różnicuje w ramach tej grupy różnorodne materiały, faktury, wręcz namacalną materialność zwykłych prowincjonalnych zabudowań. W ramach zacienionej bryły Wiatr różnicuje niezwykle malarskimi plamami wypukłość niewielkiej kamiennej rotundy, mrok miękkiej drewnianej ściany, innej od sąsiedniej murowanej, jako całość swym kształtem zamykają kompozycję do lewej krawędzi, dominując swą masą w całym przedstawieniu. Nie przeszkadza to zaistnieć jeszcze na trzecim planie pięknie oświetlonej bryle katedry głubczyckiej, wieżą kościoła Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Sztuka to kultura patrzenia, ile trzeba mieć w sobie spokoju i bystrości, żeby zawrzeć w tak lapidarnym obrazie tyle wrażeń, przekazów, treści. XII wieczna katedra gotycka jest tu niczym źródło artystycznego natchnienia, to w tej epoce Bóg wskazał ludziom jak wykorzystać Blask światła do ukazania piękna zawartego w najciemniejszych zakamarkach.

Dzisiaj wyraźnie uświadamiam sobie, że tamten głubczycki cały mój świat, ludzie oraz ich historie rozpalały moją wyobraźnię, oraz zdecydowanie zdeterminowały moje późniejsze wybory tematów, języka wypowiedzi artystycznej, a także decyzji dotyczącej dalszego kształcenia się. Tamten, mój mały głubczycki świat, z lasami, polami, rzeczkami, górami w oddali, był i jest nadal dla mnie niezwykle fascynujący. Bogactwo pejzażu, materii pól, zapachów, zwierząt i roślin stanowiło temat moich rysunków, pasteli oraz pierwszych linorytów drukowanych na wyżymaczce Frania.

Niezwykła kultura emanuje z obrazów Zdzisława Wiatra, widoczna jest m.in. w lapidarnym i szalenie ekspresyjnym warsztacie skromnego artysty. Jego ręka, którą notuje na białej karcie ślad najdrobniejszych zauroczeń i myśli, jest dziełem bez wątpienia boskim. Jak na rysunkach Rembrandta, Kulisiewicza czy innych doskonałych rysowników, kreska jest „żywa”, jakby postawiona dopiero co, pachnie jeszcze mokrym tuszem, ma swój nieprzewidywalny dukt, naturalny kształt wynikający z gestu stymulowanego przez oko i mózg reagujące natychmiast. Niby czarno-białe, są te obrazy wypełnione subtelnymi szarościami, kolorami starych firanek w oknach czy zbutwiałego drewna, złocistych powidoków na elewacji starej kamienicy. Tu nie ma przepalonych fotograficznie miejsc. Wszystko ma swoją temperaturę, szorstką lub miękką fakturę. Aż dziw bierze, ile można osiągnąć walorów, faktur, miękkości z jednego arkusza bieli. W takich chwilach widzimy, że żaden grunt, płótno, deska, nie dościgną nigdy bezmiaru efektów dostępnych w świecie rysunku na papierze. Tu każde wzruszenie, błysk w oku w ciągu nanosekundy objawia się intensywnym śladem na lekko stawiającej opór dziewiczej, czystej bieli, cudownej łące pełnej światła. W takich warunkach nie ma miejsca na udawanie, sztafaż. W tej przestrzeni każda myśl albo dotyka rzeczywistości, albo wyje sztucznością, nieporadnością, fałszem. Każda plama jest na miejscu lub staje się brudnym kleksem. I jeszcze dostrzec w tym wszystkim rymy, do najdelikatniejszych zjawisk, jakich nie brakuje w architekturze i pejzażu Głubczyckich przestrzeni. Do tego potrzeba talentu i wrażliwości, powinowactwa sięgającego poprzednich pokoleń, które budowały i tworzyły ten niezwykły klimat, który do dziś zachwyca pomimo swego surowego, prostego ubóstwa bogactwem smaków, zapachów i wspomnień, Cynamonowych Sklepów naszej ginącej kultury. Przeminie z Wiatrem ?

Oby nie.

Myślę, że tajemnicą mistrzostwa obecnego w twórczości Zdzisława Wiatra jest wierność i pokora dawnym mistrzom. Mistrzom, z których największy towarzyszy mu do urodzenia. Obraz Jezusa tzw. Mandylion jest z nim od dzieciństwa, przyjechał po wojnie ze Lwowa do Głubczyc. Najbardziej tajemniczy wizerunek w dziejach ludzkości - twarz Chrystusa odbita na chuście jest symbolem bliskim wszystkim malarzom, rysownikom. Znakiem danym przez Boga prawdziwym artystom



tekst: Marcin Kędzierski 2022

Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...