niedziela, 8 grudnia 2019

Moja Ojczyzna Krzysztofa Klimka


Czasem miasto spowija głowę dusznym, szarym zawojem, odcina zmysły i najprostsze emocje jak silny psychotrop. Pacyfikuje i wyjaławia. Na takie dni Krzysiek przygotowuje dziewiczy blejtram. Zrywa się bardzo wcześnie, upycha w plecaku pędzle i farby i nie dojadając śniadania wybiega z domu. Ucieka z martwoty, banalnych, jaskrawych błysków i otępiającego szumu w góry. Tam przeciera okulary i po prostu oddycha. Wybielone doliny, metafizyczny niemal zarys gór, żywe i ciepłe kolory domów - jego Ojczyzna. Dom. Życie. Prawda.


Ojczyzna, Lubomierz, panorama z Cyrkowej góry. Tryptyk. Początkowo odbierałem je jako oddzielne sceny. Przepiękne fragmenty Gorców, niezależne, samodzielne kompozycje malarskie. Dopiero przy bliższej obserwacji, kiedy chciałem dokonać wyboru, drugiej już selekcji, który z nich wybrać ostatecznie do tekstu, zaskoczony zorientowałem się, że stanowią jedno. Każdy w swej poszczególności był dziełem skończonym, drobiazgowo i całościowo zakomponowanym, bez odpuszczenia. Pełnym. A mimo to dopiero po połączeniu ich w programie graficznym zobaczyłem, że nie, że są tylko składowymi, że świat jest jeszcze ciekawiej skonstruowany, ma więcej planów, skal i przestrzeni, że pomimo szarości dnia i monotonnej wydawałoby się architektury domków, wśród gór przestrzeń zdaje się żyć, zaskakiwać i wzruszać. Niby szary, ale ile tego. Cały ocean, skala szarości zachwyca kolorytem. Przeróżne błękity, żółcie, delikatne zielenie, umbry, znalazłby się też Yellow Bahama. Las możliwości. Głębia mglistych czerni, zawarta w zagajnikach na drugim i bocznych planach zdumiewa spokojem i realizmem Cisza. Nikt nie ośmieli się nawet krzyknąć. Nie dałby rady. Cisza ma skalę niepojętą, Tak jak śnieżna biel otula wszystko. Panuje. Pagórkowate przestrzeń zbudowana logicznie i nieprzewidywanie pobudza wyobraźnię do większych wysiłków niż przeciętny obraz abstrakcyjny. Realne problemy plastyczne okazują się wzruszające, nie trzeba się denerwować, Tu nic nie jest „dziwne”. Pan Bóg tak to pięknie stworzył, że dla każdego starczy, Nie trzeba się spinać. I tak nie zrozumiemy. Patrzeć i podziwiać. Klimek umie to jeszcze przekazać. Wystarczy otworzyć oczy.  Aż się chce Boga chwalić za ten świat cudny.

Panie Boże, coś pięknego, prawda?

Szafka w kuchni mojej mamy.

Otwieram tę szafkę w kuchni i jakbym zajrzał do albumu rodzinnego. Każda półka to karta ze zdjęciem. Utrwalone według niezrozumiałego klucza wspomnienia, twarze, sytuacje i wnętrza. Z pomarańczowego termosu mama nalewała gorącą, słodką herbatę z cukrem i cytryną. Ogrzewaliśmy o kubki zgrabiałe dłonie, siedząc na sankach w spodniach przemoczonych do majtek. Papierowa torba kryła zbierane u dziadków suszone grzyby na Wigilię. Miały tam sucho i przewiewnie. Czasem mama wysyłała mnie do warzywniaka. Pani Irenka zanurzała drewniane szczypce, lub wielki widelec w mętnej nicości i zręcznie wydobywała kiszone ogórki, kapustę. Po lewej od wejścia, w szklanej gablotce stały ciepłe lody w wafelkach. Wszystko pakowała do szarej torby... Miski to Święta: Boże Narodzenie i Wielkanoc. Urodziny taty i imieniny mamy. W tej żłobkowanej, maślano-żółtej  rosło przykryte ściereczką ciasto drożdżowe na babki z rodzynkami albo makowiec. Granatową, z żaroodpornego szkła przywiozła  ciocia z Niemiec. Wykwintna i pachnąca luksusowo. Ciocia,nie miska. Wyspecjalizowane, lśniące stalowo garnki i rondle. Ten mały, z rączką - od dziadka, do mleka lub kakao gotowanego na niedzielne śniadanie. Spodeczki, talerzyki, małe miseczki na chrzan i grzybki marynowane. I wreszcie ta półka. Z pokrywkami. Emaliowane, stalowe, żeliwne tworzyły pozornie stabilną, lecz w istocie niebezpieczną konstrukcję. W ślad za wyjętą jedną wysypywały się wszystkie. Na stopy, na podłogę, na butelki z mlekiem. Szafka w kuchni mojej mamy. Zwykłe, proste przedmioty. Zwykłe ciepłe wspomnienia. Zwyczajne dobre życie.

Malarstwo to też uporządkowanie, analiza wybranego fragmentu rzeczywistości wymaga nie tylko oka, ale też sprawnej głowy, wyobraźni. Doświadczony malarz zachwyci się nie tylko fenomenem natury pięknie stworzonej przez Boga. Dostrzeże też piękno w człowieku, w jego życiu, działaniu, zwyczajach. Zwykła szafa, codziennie używana, czy też właśnie rzadko. Nie ma znaczenia. I tak jej zawartość okazuje się dla Klimka tematem interesującym, klaserem wspomnień, uporządkowaną strefą doznań artystycznych zapisanych w kolorach, kształtach, fakturze. Ten piękny świat naczyń zdaje się właśnie ożywioną, a nie martwą naturą. Blaszane garnki, porcelanowe talerzyki czy nawet plastikowe pudełeczka zachowują w sobie zapisane historie, smak życia, dzięki nim odżywają piękne czy po prostu prawdziwe chwile z przeszłości. Cała pamięć jest tu skatalogowana najdokładniej, dosłownie. Okazuje się, że kolory, kształty, faktury są wyzwaniem, okazja do podróży po własnym życiu. Dobry malarz może podjąć wyzwanie pokazania nie tylko idei, ale też spróbuje wniknąć w specyfikę materii, delikatność filiżanki, ciepło starego garnka lub zwyczajne piękno szarego papierowego opakowania. Te przedmioty nie tylko przywołują wspomnienia, ale korespondują ze sobą. Gradacje żółcieni bladych półmisków i mocnego oranżu plastikowego termosu w górnej części domyka gorący akcencik ciepłej filiżanki na dolnej półce. Ich temperatura nadaje szarościom białych talerzyków delikatny chłód. Królują tu jednak zdecydowanie kolory zgaszone, różne odcienie szarości matowych, ażurowych i błyszczących. Przygaszone wnętrze drewnianej szafki pomimo półmroku zachowuje temperaturę nieco cieplejszą do ściśle upakowanych w niej naczyń. Blaszane garnki przełamują ten ścisk, nabierając światła z jasnego pokoju. Geometryczne, zaobserwowane czułym okiem bliki są obrazem jasnego dnia na zewnątrz mieszkania. Dobry malarz takie szczegóły dostrzega i umie zasygnalizować jednym delikatnym dotknięciem sztywnego szczeciniaka. Blask od Boga.


Oglądając obrazy Klimka, można zauważyć jego wrażliwość na temperaturę, Ciepło, chłód. To są istotne elementy. To malarstwo o życiu, sięgające głębi człowieczeństwa, dotykające duszy przez ciało. W obrazie „Rudnik, u wujka Edka, piec dziadka” mamy do czynienia z tym działaniem. Artysta reaguje nie tylko na optyczne, wizualne bodźce z rzeczywistości. Nie jest to sucha naukowa analiza czy dywagacje na temat kompozycji, koloru, faktury. To świat przekraczający ramy abstrakcji malarskiej. Sztuka abstrakcyjna, czyli rezygnacja z figuratywności, miała w założeniach prawdopodobnie poszerzyć wyobraźnię o nowe wartości, poszukać nowej rzeczywistości. Spójrzmy na założenia grupy artystycznej De Stijl z początku XX w. Ta skupiająca artystów awangardowych grupa naukowców opracowała nową wizję malarstwa - neoplastycyzm. Prostokątność, stosowanie czystych kolorów (czerwonego, niebieskiego, żółtego, czarnego, białego, szarego), brak dekoracji, wiara w abstrakcję i nade wszystko postawa odrzucająca naturę na rzecz dzieł rąk ludzkich. W obrazach Mondriana, głównego ideologa grupy świadomej eliminacji ulega perspektywa, jakakolwiek głębia, znikają niebanalne kolory, temperatura, dynamika czy jakakolwiek przypadkowość. Na scenie pozostaje jedynie Ekstremalnie ascetyczna, chłodna, całkowicie kontrolowana abstrakcja. Jak pisze Piotr Szarzyński w swym artykule o Mondrianie "... uważał, że podstawową cechą malarstwa abstrakcyjnego jest harmonia, która wyzwala od wszelkich napięć, konfliktów, dzięki czemu sprzyja rozwojowi ludzkości i powiększa obszar szczęścia na świecie. A zatem – wnioskował Mondrian – maksymalnie zredukowane geometryczne malarstwo abstrakcyjne przyczynia się do poprawy ludzkiej egzystencji i im bardziej je zaakceptujemy, tym lepiej będzie się nam, jako ludzkiemu gatunkowi wiodło. Dziś trudno chyba obronić tę tezę. "
Neoplastycyzm jak wiadomo, nie ograniczył się do samego malarstwa, ale swym zasięgiem opanował i zdominował całą architekturę oraz projektowanie. Dziś jego założenia są obowiązujące dla wszystkich, czy to się komuś podoba, czy nie. Nasze mieszkania, klatki schodowe, elewacje apartamentowców, cały współczesny design, padły na kolana przed Mondrianem. Sterylna, geometryczna abstrakcja trzyma nas w swoim surowym rygorze od lat. 

Dzięki Bogu Klimek rezygnuje z niej. Pozostawiając realność przedmiotów, zachowuje furtkę do mistyki, czerpie całymi garściami z wielkiej przestrzeni świata odrzuconego. Podkreśla nawet istnienie tego cudownego świata, który odnajdujemy tylko w naszej wyobraźni, który powstaje ze zderzenia świata obserwowanego i świata zapamiętanego, z podświadomości. Tu kolory mogą być wyszukane, brudne, nawet przypadkowe. Paradoksalnie nie ma przypadku. To piękno samo spływa z góry na pędzel mistrza, on je ledwie kontroluje, Otwiera się na wszechświat starej zakopconej kuchni i intuicyjnie notuje, co tylko się da. Tą cudowną przestrzeń zaprojektował nie człowiek, ktoś inny. Zakopcone fajerki tez mają geometryczne kształty, a kolory u Klimka dałoby się ostatecznie podciągnąć pod neoplastyczną paletę. Czerń, biel, trzy podstawowe, i szarość. Ileż tu jednak odcieni, uczucia, i ciepła. To nie jest świat zapomniany, nieistniejący już prawie dziś dla milionów. Zapach sadzy, mroźny kolor oszronionych szyb, ognik błyskający w szparce między fajerkami. Potężne źródło energii jest w tym pomieszczeniu zabudowane, ale nie da się go ukryć. To nie tylko kuchnia, ale piec, źródło życia i radości. Tu nie ma sterylnego przeznaczenia. Kuchnia jest świątynią, a nie tylko urządzeniem. Smak, zapach i kolor przenikają się tu swobodnie, i to z intensywnością, która nas zadziwia. Tego nie stworzył człowiek, on to co najwyżej może dostrzec. I to robi od lat spokojnie i pokornie Krzysztof Klimek.

Krzysztof Klimek, Moja ojczyzna, 17 V - 14 VI 2019
Otwarta Pracownia. Kraków.

tekst
Marcin Kędzierski
Joanna Jaczewska Sharma



Dofinansowano z środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

środa, 28 sierpnia 2019

Inka


28 sierpnia 1946 roku o godz.6.15 strzałem w głowę, dowódca plutonu egzekucyjnego wykonał wyrok śmierci na 17-letniej Danucie Siedzikównej i ppor. Feliksie Selmanowiczu. Ich miejsce pochówku długo pozostawało nieznane.Szczątki odnaleziono dopiero 70 lat poźniej, na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Prace na jego terenie prowadził zespół kierowany przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka. W czerwcu 1946 roku dziewczyna po przyjeździe do Gdańska w celu zdobycia środków medycznych, wpadła w pułapkę UB. Podczas ciężkiego śledztwa w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Gdańsku nie wydała ani jednego żołnierza AK i nie udzieliła żadnych informacji. Odmówiła także podpisania prośby o ułaskawienie skierowanej do Bieruta. W grypsie z więzienia napisała : „Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.Podczas wykonywania wyroku wystrzelono ponad 100 kul. Wszyscy żołnierze plutonu egzekucyjnego chybili.Wyrok wykonał ppor. Franciszek Sawicki, strzelając skazanym w głowę.Oskarżycielem w procesie Danuty Siedzikówny "Inki" był prokurator Wacław Krzyżanowski. W procesie "Inki" zarzucił jej udział w „bandzie Łupaszki”, nielegalne posiadanie broni i wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB. Tego ostatniego czynu nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece sąd i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających „dobrowolnie” w sprawie milicjantów, którym żołnierze „Łupaszki” darowali życie. Jeden z nich przyznał, że opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej Brygady AK. W śledztwie w gdańskim WUBP zwyrodnialcy bili ją i poniżali. Rozbierali do naga, a do jej celi wpuszczali żony ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom Szendzielarza. Po latach Krzyżanowski tłumaczył się typowo: „Byłem młody. Wcześniej nie brałem udziału w żadnej sprawie sądowej. Zostałem skierowany na proces przypadkowo, bez przeszkolenia i przygotowania”.  Krzyżanowski to pierwszy stalinowski prokurator, któremu IPN - w 1993 r. - zarzucił mord sądowy. Pierwszy, który nie poniósł kary. Pierwszy, ale niejedyny. W III RP nie skazano ŻADNEGO prokuratora czy sędziego - komunistycznych zbrodniarzy.

Obraz z cyku „Bohaterowie zbiorowej wyobraźni współczesnej Polski w 100 lat po odzyskaniu niepodległości”, namalowany w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2019.

czwartek, 15 sierpnia 2019

Psalm Dawidowy


PSALM 23
Bóg pasterzem i gościnnym gospodarzem

1 Psalm. Dawidowy.
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
2  Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć,
3  przywraca mi życie.
Prowadzi mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
4  Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska
dodają mi otuchy.
5  Stół dla mnie zastawiasz
wobec mych przeciwników;
namaszczasz mi głowę olejkiem;
mój kielich jest przeobfity.
6  Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pańskim
na długie dni. 


David pojechał na wakacje do Gruzji.
Z klasztoru Gelati przysłał mi zdjęcie pęku cieniutkich woskowych świeczek z komentarzem: „zapaliłem w Twojej intencji”. Cały niezwykły kompleks, kunsztownie zdobione mozaikami i freskami świątynie oraz Akademię Nauk ufundował Król Dawid IV Budowniczy, mądry i ambitny władca, prawdziwy wizjoner mąż opatrznościowy dla państwa. Czczony przed Gruzinów niemal na równi ze świętymi. Mówi się, że osobiście brał udział w budowie, a po śmierci, zgodnie ze swoją wolą został pochowany w progu jednej z pomniejszych bram, by każdy wchodzący następował na jego płytę nagrobną. Pokora i uniżenie.

„Nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z Krzyża Chrystusa...” Gal 6, 14

Tekst i Obraz
Joanna Jaczewska Sharma
Marcin Kędzierski
oraz słowa Psalmu 23 i cytat Gal 6, 14
na podstawie Pisma Świętego

środa, 31 lipca 2019

Godzina W


Siedemdziesiąt pięć lat. Rok w rok. Każda rocznica jest obchodzona, odkąd pamiętam do dziś z wielkim namaszczeniem, wręcz entuzjastycznie. Kiedyś setki ludzi na Powązkach, dziś już dziesiątki tysięcy na ulicach. Spragnieni charakteru, charyzmy i siły wolności tamtego pokolenia, chcą czerpać z prawdziwego źródła, od swoich dziadków i rodziców, którzy nie chcieli już niewoli i poniżenia. Po prostu przeszli do historii jak petarda, a ogień ich świadectwa płonie do dziś. Sześćdziesiąt dni wolności pomimo ogromnej przewagi wroga. Dwóch wrogów, równie silnych i pazernych. A jednak zwycięstwo. Nie dali rady. W tym miejscu nie mówi się już po niemiecku i rosyjsku w urzędach i ważnych gabinetach. Czasem obcy kapitał decyduje, tak jak w wielu redakcjach polskojęzycznych wydawnictw, ale nie ma większego wpływu na ulicę. Szczególnie tego dnia. Nie na rękę im te sceny, tłumy młodzieży entuzjastycznie wiwatujące na cześć Bohaterów. Można oczywiście wydać książkę czy napisać artykuł, że to obłęd, zdrada, głupota, zbiorowe samobójstwo. Nikt tu jednak nie tęskni za polityką „ciepłych kluchów”, a chowanie głowy w piasek to jednak nie dla nas. Francuzi, Anglicy, Czesi może tak. Wybierali niewolę i zależność dla zachowania status quo. I mają to, co chcieli. Konsumpcjonizm i brak perspektyw. Tam już trudno o entuzjazm, powoli zastygają w śmiertelnych pozach, wyczerpani tą swoją wolnością. Nie mają już siły na zmiany. Oni wybrali życie w niewoli i mają cywilizację śmierci. My wybraliśmy za Chrystusem wolność za cenę nawet śmierci i mamy życie. Cześć i Chwała Bohaterom.

Obraz z cyku „Bohaterowie zbiorowej wyobraźni współczesnej Polski w 100 lat po odzyskaniu niepodległości”, namalowany w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2019.

piątek, 19 kwietnia 2019

Nie deptać biedronek , czyli każdy jest powołany do świętości


Im więcej czytam o Witoldzie Pileckim, tym mi trudniej.  On mnie uwiera, kłuje jak maleńka, niewidoczna dla oczu, wbita w palec igiełka łodygi ostu...

Świetny  człowiek, świetny mężczyzna! Wypełniony szczodrze talentami,  przy tym głęboko duchowy,  stworzony, zdawało by się,  do twórczych  działań, aktów odwagi czy heroizmu niedostępnych zwykle dla przeciętnego człowieka. Z drugiej zaś strony, starając się o Marysię - przyszłą żonę, podjeżdżał co rano na koniu pod Jej okno i wyćwiczonym ruchem wrzucał przez okno bukiet kwiatów. W  tajemnicy dokarmiał mysz, której bezskutecznie usiłowała pozbyć się żona,
pożyczyła nawet od sąsiadów specjalnie tresowanego kota - zabójcę. Zosię i Andrzeja - swoje dzieci uczył uważności wobec każdej żywej istoty, biedronki, ćmy i pająka, „każde stworzenie jest ważne i ma swoje zadanie do wypełnienia” – mawiał.

W niektórych można dostrzec ślad geniuszu Boga. Życie Witolda Pileckiego było skrojone z niezwykłą dbałością o każdy szczegół, dopasowane do Jego warunków i kondycji tak, by przyjął i wszedł bez reszty w prawdziwą wielkość, heroizm, męczeństwo i śmierć. W pełnej wolności. Viktor Frankl w książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” napisał: „Człowiekowi można odebrać wszystko prócz jednego: ostatniej ludzkiej wolności – wyboru postawy w określonych okolicznościach, wyboru własnej drogi.” A zatem Witold Pilecki miał narzędzia doskonalenia się, ale ja...?

No właśnie, wspomniałam, że postać Rotmistrza mnie uwiera, tak, bowiem stawia mnie wobec wyboru między łatwym usprawiedliwieniem własną słabością, bylejakością a obecnym we mnie od poczęcia pierwiastkiem Bożym. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała, że „Jezus nie powołuje tych, który są godni, ale tych, których sam chce”. A ja nie chcę być byle jaka, nie chcę stanąwszy kiedyś przed Bogiem żałować.. strachu, letniości, rezygnacji. Pilecki pisał w listach do żony i dzieci, że starał się żyć tak, by w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać. Czas w celi śmierci spędzał medytując  książkę Tomasza a Kempisa „O naśladowaniu Chrystusa”, była dla Niego źródłem siły, Zofia i Andrzej Pileccy traktują ten traktat jak testament ojca. ..Bracie, strasznie to trudne...

Chrystusie...
Jeszcze się kiedyś rozsmucę ,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie...
Jeszcze tak strasznie zapłaczę,
Że przez łzy Ciebie zobaczę,
Chrystusie...
I taką wielką żałobą
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie...
Że duch mój przed Tobą klęknie
I wtedy serce mi pęknie,
Chrystusie...

               Julian Tuwim

tekst: Joanna Jaczewska Sharma
obraz: Marcin Kędzierski

Obraz pt: Cela Rotmistrza Witolda Pileckiego z cyku „Bohaterowie zbiorowej wyobraźni współczesnej Polski w 100 lat po odzyskaniu niepodległości”, namalowany w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2019.

niedziela, 24 marca 2019

MaMO



Jak ja Ci dziękuję Matko Boża za to, że naprawdę nie muszę już nic udawać, zabiegać, nadążać i nie przegapić. Nie mam potrzeby przesiadywać koniecznie na krzesełku w MoMA przed Mariną Abramović tak jak czyni to pół miliona oświeconych. Mnie wystarczy to moje tu marne egzystowanie na skrawku tego pięknego świata, który Pan Bóg stworzył dla nas wszystkich. Naprawdę. Na tym Powiślu pomiędzy niebem a ziemią gdzie w cudownych okolicznościach niebo łączy się z ziemią, ślizgając się po trotuarze i na balustradach Mostu Poniatowskiego. Stąd widać nie tylko drugi, szlachetnie dziki brzeg prawej strony miasta, jest tu też wolność i niebywała wprost w mieście przestrzeń. Ja tu czuję się malutki i szczęśliwy. Oddaję ci Mamusiu w tym cudownym miejscu swoje ciało i duszę, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku co do mnie należy, wg Twego upodobania, ku większej chwale Boga w czasie i wieczności. Jest pięknie.


Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...