piątek, 23 czerwca 2023

Tomaszów-pożegnanie Krzysztofa Karonia


Poznaliśmy się nieprzypadkowo. Rok 2014 był w moim życiu momentem granicznym, osobistym protorenesansem na wzór tego XIII wiecznego, czasem odnowy duchowej, wyjścia z zapaści intelektualnej i artystycznej, widomą łaską od Boga. Właśnie wróciłem z moim synem, z pielgrzymki szkolnej śladami św. Franciszka, zafascynowany pięknem i ciszą franciszkańskich sanktuariów, przestrzenią gdzie zachował się do dziś średniowieczny świat pełen światła i pokory. Wykute w skale, w cudownej przyrodzie, sanktuaria, gdzie do zachwytu nad Bożym Pięknem wystarczył fresk namalowany na skale, kamienny ołtarzyk z drewnianym Krzyżem i cisza pełna Łaski. Łaski, która napełniła mnie radością i jasnym światłem, które wprost wskazywało na Źródło. Po powrocie też natychmiast dostrzegłem płytkość, małość i pretensjonalność współczesnego życia, którym żyłem. Do którego byłem przyzwyczajony od tylu lat. I na ten stan dobry Bóg podesłał mi nauczyciela, dziś wiem, że nawet profesora, człowieka, który do cudownie odzyskanej wiary miał mi do zaoferowania bezcenny skarb podbudowy intelektualnej, racjonalnego oglądu współczesności. Wcześniej żyłem przekonany o tym, że świat jest workiem bez dna, pełnym różnorodnych wartości, z którego dobieramy, co uznamy za przydatne, tworząc kolejne wartości. Większość z nich naiwnie przyjmowałem za uprawnione, uświęcone autorytetem ludzi wyżej wykształconych, ważniejszych. W ogromnym stopniu dotyczyło to na przykład historii sztuki, dziedziny życia, która była dla mojego zawodu artystycznego szczególnie ważna. Przyjmowałem hierarchię i styl życia tego świata. Pojawiały się czasem wątpliwości, które cierpliwie tolerowałem, budując w swojej głowie konglomerat bez właściwości. Dopiero fenomen franciszkańskiego świata poznany na pielgrzymce oraz osoba Krzyśka, który wniósł zaraz potem uporządkowaną i przemyślaną, własną pracę intelektualną-postawił mnie na nogi. Uświadomił, że wszystko ma swój wektor, kierunek, o tym, że jest góra i dół. Światło i ciemność. I że wszystko jest zorientowane wobec Boga, Jemu podległe lub w opozycji. I chociaż diagnoza była bolesna, uświadomiłem sobie, na jakim jesteśmy marginesie i że świat jest w przeważającej części zdemoralizowany i wrogi, odetchnąłem wreszcie świeżym powietrzem. Wiedziałem wreszcie, na czym stoję. A mapę tego Świata, drobiazgowo i rzetelnie usystematyzował Krzysztof, tworząc od wielu lat własną syntezę Historii kultury, badając na własną rękę tropy poznane kiedyś na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. To tam na Wykładach słynnego profesora, pisarza i architekta, Waldemara Łysiaka zaczynał swoją przygodę ze Sztuką. Karoń był typem indywidualisty, eksperymentatora. Nie ufał zastanym hierarchiom, obiegowym opiniom, nawet uświęconym przez wszystkich autorytetom. Nie. On musiał wszystko zrobić sam, na własny rachunek i najpierw dla Siebie samego czytał całą historię sztuki na nowo, od kolebki prehistorii, epoka po epoce, zgłębiając artefakty, ich socjologiczne i historyczne uwarunkowania, liczne świadectwa, tropy. Nie pomijał najtrudniejszych. Był na tyle uczciwy, że właśnie to, co go najbardziej irytowało, a co z biegiem czasu, szczególnie w nowożytności i współczesności objawiało się jako naznaczone znamieniem destrukcji, analizował najgłębiej, wchodził i poznawał do cna. Tak było, kiedy przychodził do Krytyki Politycznej, dopieszczanego finansowo przez wszystkich polityków sztabu młodzieży lewicowej, gdzie czytał i kupował wszystkie pachnące jeszcze farbą drukarską wydawnictwa wywrotowe dawnych i najbardziej współczesnych wolnościowców. Witany zawsze z otwartymi rękami, jak swój, zachwycał oczytaniem, znajomością tematu, po czym na koniec szczerze zaznaczał, że nie jest ich sympatykiem, ale najzagorzalszym przeciwnikiem ideowym. I to nie on był tego konfliktu zarzewiem. Jako miłośnik i znawca kultury, piękna obecnego w jak sam mówił, całej przestrzeni działalności człowieka od kilku dziesięciu tysięcy lat, zachwycał się równie szczerze mistycznym i technologicznym mistrzostwem fresków paleolitycznej świątyni Lascaux co równie niedościgłym dziś wykonawczo i niepojętym duchowo fenomenem gotyckich katedr, gdzie mrok dzień po dniu z równym mistrzostwem od lat rozświetla Boża Łaska symbolicznie obecna w promieniach światła przenikającego najpiękniejsze okna i witraże. I to dlatego, zachwycony blaskiem i ogromem piękna stworzonego przez ludzi z Bożej inspiracji i nadania, był zbulwersowany łatwością, z jaką dziś niszczy się ten niezmierzony dorobek banalnymi gestami ludzi bez wyobraźni, analfabetów, pełnych pychy i lenistwa.

Uświadomił sobie po wielu latach własnych dociekań i badań , że przełom XIX i XX wieku to okres, kiedy do wspaniałej i logicznej historii sztuki wkradł się nurt, który chce doprowadzić do destrukcji i unieważnienia tego, co powstawało przez setki tysięcy lat. Karoń zaczął zgłębiać to zagadnienie, szukał przyczyn. Postawił tezę o zdominowaniu naszej rzeczywistości duchowej, kultury przez barbarię, która świadomie chce zniszczyć dorobek tysięcy lat, pokoleń. Współczesność objawiła się pod znakiem antykultury i ten proceder, ta ideologia właściwie stała się dla Karonia wyzwaniem, sięgnął do źródeł współczesności, które odnalazł w agresywnym marksizmie, polityce. Ta diagnoza jest oczywiście doraźna i na pewno można ją pogłębić, badając rzeczywistość na poziomie jeszcze istotniejszym, duchowym. W prywatnych rozmowach Krzysztof nawiązywał na przykład do diagnozy Stanisława Ignacego Witkiewicza, który zapowiadał na początku XX w. perspektywę szybkiego staczania się i upadku całej naszej cywilizacji. Zaczyn tego upadku sytuował jeszcze w demokracji greckiej, chociaż doceniał bezcenny dorobek filozofów tamtej epoki. Witkiewicz uważał, że prawdziwa sztuka od swojego zarania była ściśle związana z religią, stanowiła jej dopełnienie. Bez religii traci ona wartość, karleje. I tę diagnozę dokumentował za pomocą prostych analiz i porównań Karoń, szczegółowo wskazując na metody i socjologiczne sztuczki, które dziś mylnie nazwano Sztuką Współczesną. Demaskował na przykład całe pokolenie twórców uczniów Josepha Beuysa, propagatora tzw. demokratyzacji sztuki. Beuys, sam obdarzony pewnymi zdolnościami, zdefiniował absurdalną pozornie tezę o tym, że każdy może być artystą bez względu na umiejętności. Co ciekawe, preferował tych kandydatów, którzy byli ewidentnie pozbawieni uzdolnień w tym kierunku. Karoń zauważył, że właśnie ta metoda doboru przyszłej elity artystycznej skazywała przyszłych kreatorów do podległości wobec swojego promotora, i wszystkich, którzy dzierżyli zarząd nad kulturą. Sztuka stała się w XX wieku domeną propagandy politycznej, a artysta niewolnikiem mocodawców, pozbawionym własnych atutów , umiejętności. Ludzi, którzy podobnie oceniali dorobek współczesnych mistrzów, było wielu, ale myślę, że nikt tak sugestywnie i z charyzmą nie przedstawiał tych zależności , nie było wielu, którzy podjęliby się tak wnikliwej i szczegółowej analizy współczesnej sztuki z takim sukcesem. Jego strona stanowi dziś nieocenione źródło nie tylko dla historyków, artystów, socjologów, ale dla każdego, kto chciałby zorientować się, w czym rzecz, doświadczając nieustannie zażenowania wobec współczesnej mizerii artystycznej , oraz nachalnej propagandy w każdej już praktycznie dziedzinie życia, opanowanej przez współczesnych inżynierów dusz. . 

http://www.historiasztuki.com.pl/index-kultura.php

Fenomen życia i działalności Krzysztofa Karonia pozostaje do odkrycia, ci, którzy go poznali pozostali pod ogromnym wrażeniem i z szacunkiem dla jego odwagi i błyskotliwości, wiedzy, niezapomnianej charyzmy wreszcie. Jego wystąpienia poprzedzone wieloletnią intelektualną pracą w zaciszu swojej pustelni, na ostatnim piętrze starej kamienicy na osiedlu Za Żelazna Bramą, były czymś zachwycającym, emanowały świeżością i ekspresją. Ba, były kubłem zimnej, źródlanej wody na zaczadzone smogiem współczesności głowy, zabłocone i oplute twarze ludzi zmęczonych, zrezygnowanych. Były tlenem, światłem, łaską od Boga. Ks. Tadeusz Guz powiedział po jego śmierci, że Karoń był właśnie fenomenem, gwiazdą, która pojawiła się i rozbłysła z niezwykłą siłą na kilka dosłownie lat. Tak jakby Bóg przygotowywał go w ciszy całe życie do misji, która miała objawić się pod jego koniec z niespotykaną mocą.

Wykształcony na Warszawskiej Architekturze, rozkochany w prawdziwej sztuce, pasjonat nie tylko średniowiecznego gotyku, prehistorii, ale również ceniący modernizm, Edwarda Hoppera i wielu innych współczesnych twórców, dla których liczyły się wartości artystyczne. Miał wgląd i talent, aby analizować twórczość najwartościowszych twórców współczesności, o czym świadczy na przykład przenikliwa recenzja malarstwa Andrzeja Wróblewskiego, którego nazwał malarzem Żołnierzy Wyklętych.

Kiedy usłyszałem o śmierci Krzysztofa, wiedziałem, że na pewno muszę pojechać na jego pogrzeb, chociaż miałem i do tej pory mam wiele jeszcze zaległych spraw, niedokończonych pilnych obowiązków. Wiedziałem, że to wszystko niknie wobec faktu utraty bliskiego człowieka i profesora, jednego z nielicznych autorytetów. Pamiętam ten dzień, 27 kwietnia 2023 r. Tak się składa, że od miesiąca, każdego dnia o innej, kolejnej godzinie odmawiałem Zegar Męki Pańskiej, rozważania Drogi Krzyżowej wg Luizy Piccarrety. W dniu pogrzebu Krzysztofa, kiedy wstałem rano i poszedłem na przystanek, była godzina 8.00 i zaczął się mój czas rozważań przewidziany na ten dzień. Przez godzinę w drodze na dworzec i już na samym dworcu zanurzyłem się w rozważaniu śmierci Jezusa na Golgocie. Był to, jak się okazało ostatni dzień wieńczący moją 24-dniową medytację. Ledwie skończyłem i podniosłem głowę, podjechał natychmiast autokar, który zawiózł mnie prosto do Tomaszowa Mazowieckiego na Mszę Pogrzebową. I tam już w przestronnym kościele przed samym Chrystusem, w obecności dwóch wspaniałych akolitów i patronów Św. Jadwigi, Króla Polski oraz Św. Maksymiliana Marii Kolbego, który (dziś to widzę) najpełniej wyrażał wartości, o które walczył Krzysztof, zrozumiałem, jak był dla Nich ważny. Ich dwoje asystowało jemu w ostatniej drodze najbliżej. Św. Jadwiga, Król Polski, która jako pierwsza poprosiła Maryję o duchową adopcję dla naszego kraju, i franciszkański męczennik, który powierzył Jej całe swoje dzieło życia.

***

Warto było pojechać do Tomaszowa Mazowieckiego małego miasteczka, nie tylko, żeby zobaczyć tych wszystkich ludzi którzy przybyli z różnych stron dla Krzysztofa. Warto było zobaczyć inny świat, skromniejszy i poważniejszy od całej naszej dumnej współczesności. Dopiero tu, na miejscu, dostrzegłem skalę kontrastu pomiędzy zdegenerowanym światem ponowoczesnej aglomeracji a niedostatkiem i skromnością prowincjonalnego miasteczka. To z tego środowiska pochodzi i tu się wychował Karoń, człowiek, który nie tylko zrozumiał najbardziej zawiłe konstrukcje kulturowe i socjologiczne, ale przede wszystkim miał odwagę powiedzieć głośno, że król jest nagi. Postawić pytania, na które nikomu kto „coś znaczy” nie opłaca się odpowiadać. Warto było pojechać tam zawsze, o czym zaświadcza inny wspaniały artysta związany z tym miejscem, poeta Julian Tuwim. Posłuchajcie sami...





Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...