niedziela, 25 grudnia 2022

Szkicownik głubczycki Zdzisława Wiatra


Lubię rysunek, doby szkic jest skondensowanym dziennikiem. W dawnych, wspaniałych artystycznie czasach, taka notatka prostym narzędziem była wstępem do najtrudniejszego nawet obrazu, musiała zawierać to, co najistotniejsze, decydujące, zapowiadać główny przekaz całego dzieła. I tylko najwięksi mistrzowie potrafili doskonale to robić. Oglądanie obrazów Zdzisława Wiatra, czarno-białych rysunków Szkicownika głubczyckiego nieodparcie nasuwa mi skojarzenia z lekturą sklepów Cynamonowych Brunona Schulza. Prowincjonalny świat, niedostępny dla ludzi pozbawionych wyobraźni, pełen skojarzeń i faktów decydujących o jego unikalnym kolorycie, w którym realnie odnajdujemy organoleptyczne wręcz powidoki świata umarłego, w którym proste rzeczy w swoim oczywistym pięknie dotykają samego serca. Nie narzucający się, skromny świat, który maluje tuszem Zdzisław Wiatr, istnieje, pozostał już tylko w jego duszy, zapisany tam na podobieństwo sennych wspomnień, głosów i uśmiechów ludzi, którzy są realni, bardzo sugestywni, tacy jak dziadek Antonii. Ludzi, których nie ma wśród nas, ale którzy niewątpliwie są dziś w tym drugim, wyższym porządku życia.

Miałem cztery może pięć lat. Kiedy z dziadkiem Antonim siedzieliśmy w kuchni przy wielkim stole, nad którym wisiała żarówka oprawiona w biały blaszany talerz. Stół był miejscem, przy którym koncentrowało się życie naszej rodziny. Przy stole jedliśmy, przy nim też moi rodzice toczyli długie rozmowy nocą i nad ranem, kiedy dziadek wracał z nocnego stróżowania. Mieliśmy jeszcze pokój, ale zimą kuchnia była miejscem najcieplejszym. W tych okolicznościach i atmosferze kuchennego ciepła dziadek Antoni przedstawiał nam świat w postaci rysowanych obrazków. Rysował z cyrkową ekwilibrystyką. Swobodnie. Patrzyłem zafascynowany. Napoleon miał wspaniałą półokrągłą czapę, stał na nogach, ale nie miał narysowanych butów, a rękę trzymał pod połą płaszcza, jak to Napoleon. Żyd w futrzanej czapie wyglądał tak samo, jak na przedwojennych zdjęciach ze Lwowa czy Kamionki Strumiłłowej. Zafascynowany umiejętnościami rysunkowymi dziadka sam zacząłem rysować moje historyjki i portrety. Wszystkie gromadziłem w szufladzie mojej szafki, by co jakiś czas do nich wracać i aby dołączać do nich nowe rysunki.

Porównanie do drohobyckiego świadka apokalipsy nie jest przypadkowe. Obaj twórcy mają wspólne korzenie, urodzili się niedaleko Lwowa na terenach dzisiejszej Ukrainy.

Moi rodzice ze strony ojca byli repatriantami z Kamionki Strumiłłowej, a ze strony mamy - nowosądeckimi Lachami z Gródka nad Dunajcem. W latach sześćdziesiątych naszymi sąsiadami byli ludzie, którzy w wyniku II wojny światowej zmuszeni byli opuścić Wilno, Grodno czy Zbaraż.

Bruno Schulz był wspaniałym pisarzem obdarzonym niezwykłą wyobraźnią plastyczną. Notował powidoki dzieciństwa, ze świata który fascynuje do dziś swoim nasyceniem, ekspresją, prostota. Świata małomiasteczkowych, żydowskich i kresowych społeczności. Odrobinę tego kosmosu odnajdziemy jeszcze w perłach polskiej kinematografii, filmach Jerzego Hasa, który jest następnym twórcą, bliskim wrażliwości Wiatra. Jest i trzeci. W swoim rustykalnym, arkadyjskim świecie, podszytym mrokiem cmentarzy, jest Wiatr kontynuatorem wizji Józefa Czechowicza, niezapomnianego obserwatora lubelskich przedmieść, skromnego świata mistycznego dostępnego na wyciągnięcie ręki. Ci mistrzowie realizmu magicznego są moim zdaniem w prostej linii protoplastami dojrzałej, autobiograficznej twórczości rysownika ze Śląska.

Szkicownik głubczycki powstał w czasie szalejącej pandemii. A rysowanie stało się ucieczką od nigdy niezrealizowanych rysunków. W Szkicowniku odnoszę się do obrazów widzialnych i znanych mieszkańcom miasta i ziemi Głubczyckiej. Jednak proponuję, mój sposób opowiadania i tworzenia napięcia, który jest wytworem mojego zapatrzenia się w niewidzialną energię miejsc.

Weźmy na ten przykład jeden z obrazów, statyczny i skromny pejzaż: Zimę w Głubczycach z 2022 r. Pozornie monochromatyczny z białą połacią śniegu na pierwszym planie, poprzedzającą grupę zabudowań o zdecydowanie ciemnej, lecz nie jednolitej bryle i fakturze. Tu najlepiej możemy dostrzec kunszt rysunkowy autora, który z ogromną swobodą różnicuje w ramach tej grupy różnorodne materiały, faktury, wręcz namacalną materialność zwykłych prowincjonalnych zabudowań. W ramach zacienionej bryły Wiatr różnicuje niezwykle malarskimi plamami wypukłość niewielkiej kamiennej rotundy, mrok miękkiej drewnianej ściany, innej od sąsiedniej murowanej, jako całość swym kształtem zamykają kompozycję do lewej krawędzi, dominując swą masą w całym przedstawieniu. Nie przeszkadza to zaistnieć jeszcze na trzecim planie pięknie oświetlonej bryle katedry głubczyckiej, wieżą kościoła Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Sztuka to kultura patrzenia, ile trzeba mieć w sobie spokoju i bystrości, żeby zawrzeć w tak lapidarnym obrazie tyle wrażeń, przekazów, treści. XII wieczna katedra gotycka jest tu niczym źródło artystycznego natchnienia, to w tej epoce Bóg wskazał ludziom jak wykorzystać Blask światła do ukazania piękna zawartego w najciemniejszych zakamarkach.

Dzisiaj wyraźnie uświadamiam sobie, że tamten głubczycki cały mój świat, ludzie oraz ich historie rozpalały moją wyobraźnię, oraz zdecydowanie zdeterminowały moje późniejsze wybory tematów, języka wypowiedzi artystycznej, a także decyzji dotyczącej dalszego kształcenia się. Tamten, mój mały głubczycki świat, z lasami, polami, rzeczkami, górami w oddali, był i jest nadal dla mnie niezwykle fascynujący. Bogactwo pejzażu, materii pól, zapachów, zwierząt i roślin stanowiło temat moich rysunków, pasteli oraz pierwszych linorytów drukowanych na wyżymaczce Frania.

Niezwykła kultura emanuje z obrazów Zdzisława Wiatra, widoczna jest m.in. w lapidarnym i szalenie ekspresyjnym warsztacie skromnego artysty. Jego ręka, którą notuje na białej karcie ślad najdrobniejszych zauroczeń i myśli, jest dziełem bez wątpienia boskim. Jak na rysunkach Rembrandta, Kulisiewicza czy innych doskonałych rysowników, kreska jest „żywa”, jakby postawiona dopiero co, pachnie jeszcze mokrym tuszem, ma swój nieprzewidywalny dukt, naturalny kształt wynikający z gestu stymulowanego przez oko i mózg reagujące natychmiast. Niby czarno-białe, są te obrazy wypełnione subtelnymi szarościami, kolorami starych firanek w oknach czy zbutwiałego drewna, złocistych powidoków na elewacji starej kamienicy. Tu nie ma przepalonych fotograficznie miejsc. Wszystko ma swoją temperaturę, szorstką lub miękką fakturę. Aż dziw bierze, ile można osiągnąć walorów, faktur, miękkości z jednego arkusza bieli. W takich chwilach widzimy, że żaden grunt, płótno, deska, nie dościgną nigdy bezmiaru efektów dostępnych w świecie rysunku na papierze. Tu każde wzruszenie, błysk w oku w ciągu nanosekundy objawia się intensywnym śladem na lekko stawiającej opór dziewiczej, czystej bieli, cudownej łące pełnej światła. W takich warunkach nie ma miejsca na udawanie, sztafaż. W tej przestrzeni każda myśl albo dotyka rzeczywistości, albo wyje sztucznością, nieporadnością, fałszem. Każda plama jest na miejscu lub staje się brudnym kleksem. I jeszcze dostrzec w tym wszystkim rymy, do najdelikatniejszych zjawisk, jakich nie brakuje w architekturze i pejzażu Głubczyckich przestrzeni. Do tego potrzeba talentu i wrażliwości, powinowactwa sięgającego poprzednich pokoleń, które budowały i tworzyły ten niezwykły klimat, który do dziś zachwyca pomimo swego surowego, prostego ubóstwa bogactwem smaków, zapachów i wspomnień, Cynamonowych Sklepów naszej ginącej kultury. Przeminie z Wiatrem ?

Oby nie.

Myślę, że tajemnicą mistrzostwa obecnego w twórczości Zdzisława Wiatra jest wierność i pokora dawnym mistrzom. Mistrzom, z których największy towarzyszy mu do urodzenia. Obraz Jezusa tzw. Mandylion jest z nim od dzieciństwa, przyjechał po wojnie ze Lwowa do Głubczyc. Najbardziej tajemniczy wizerunek w dziejach ludzkości - twarz Chrystusa odbita na chuście jest symbolem bliskim wszystkim malarzom, rysownikom. Znakiem danym przez Boga prawdziwym artystom



tekst: Marcin Kędzierski 2022

sobota, 2 lipca 2022

Pierwszy transport. Wojciech Korkuć w CSW Zamek Ujazdowski.


Dnia 14 czerwca 1940 roku hitlerowcy deportowali z więzienia w Tarnowie do nowo utworzonego niemieckiego obozu Auschwitz grupę 728 Polaków, głównie młodych ludzi - harcerzy, studentów, członków organizacji podziemnych, żołnierzy kampanii wrześniowej, którzy próbowali przedrzeć się na Węgry, do powstającej tam Armii Polskiej. Takich transportów było potem tysiące, ale właśnie ten jest tematem wystawy Wojciecha Korkucia, który niezmiennie jako jeden z nielicznych twórców i osób publicznych upomina się o prawdę historyczną. Robi to w trudnym czasie, bowiem choć Polska jako pierwsza postawiła tamę niemieckiej inwazji hitlerowskiej w połowie XX w., to dziś, po siedemdziesięciu przeszło latach staje się synonimem rozlanego przez Niemców zła, tych Niemców, którzy z zachodnimi elitami finansowymi przymierzają się do nowych przetasowań społecznych, do nowej rewolucji. To, że istnieją środowiska na świecie, którym zależy na dekonstrukcji Polski i innych niewygodnych państw narodowych jest  oczywiste i poniekąd wpisane w naszą historię, zasmuca natomiast fakt, że polskie elity “chowają głowy w piasek” i milczą, potwierdzając niejako kłamliwe często narracje, przejmując, jak się zdaje, fałszywą propagandę o rzekomych polskich obozach koncentracyjnych. Dziś Polak stał się sprawcą mordów drugiej wojny światowej, już nie Niemcy, nie Holendrzy (ci przecież tylko grali w orkiestrach wojskowych), nie Francuzi denuncjujący Żydów niemieckim okupantom ale my, jedyny w Europie kraj, który postawił się hitlerowskiej nawale i walczył do końca. Ta propaganda na ogromną skalę jest zaskakująco mocno finansowana, lansowanie tego typu kłamstw dobrze widziane, należycie honorowane w najważniejszych krajach, w najbardziej renomowanych instytucjach kultury, w publicznych mediach całego świata. 


Wobec tego konglomeratu biznesowo-politycznego staje dziś  mikroskopijny duet - Wojciech Korkuć i Pani Barbara Wojnarowska-Gautier - żyjący świadek niemieckiej zbrodni  w Auschwitz. To Oni, w dokumentalnej prezentacji stworzonej  na podstawie archiwalnych zdjęć obozowych Polaków z pierwszego transportu do Auschwitz, mówią nie!  Wystawa w CSW mieści się w średniej wielkości pomieszczeniu, bez okien. Dwie długie ściany boczne pokrywa czarno-biała galeria twarzy więźniów z tegoż transportu, już w obozowych drelichach, w charakterystycznych pozach, ustawionych do zdjęcia z niemiecką precyzją profilach, pół profilach i en face. Kim byli Ci ludzie? Czytam pobieżnie: Mieczysław Ciepły, uczeń Liceum Budowlanego, harcerz, aresztowany w trakcie zajęć szkolnych. Zagoniony do ciężkich robót w nieludzkich warunkach zmarł na serce. Z wnikliwego przestudiowania niemieckiej dokumentacji wyłania się profil grup stanowiących obiekt niemieckiej agresji w Polsce, zaraz po zajęciu naszych ziem: inteligencja, duchowieństwo, młodzież stanowiąca narybek przyszłej konspiracji. Zadziwia zapobiegliwość oprawców, którzy widzieli zagrożenie nawet w nieletnich, dzieciach. Takich jak mała Basia Gautier.

“Dzieci masowo umierały w obozie z głodu i różnych chorób. Codziennie widziałam małe trupki leżące wśród umarłych przy blokach, a spod ich ciał  uciekały gromady zżerających je szczurów” ( ze “Wspomnień Oświęcimskich” Antoniny Piątkowskiej). Dobry duch wystawy Barbara Wojnarowska-Gautier, depozytariuszka testamentu bohaterów pierwszego transportu i wszystkich innych Polaków wymordowanych przez Niemców w Auschwitz, wspomina te trudne dni z bólem. Jako małe dziecko, oderwane od rodziców, którzy pomagali Żydom w warszawskim Getcie, została zamknięta w tym obozie i poddana wszystkim barbarzyństwom. Tak wspomina swoje spotkanie z niemieckim pionierem eutanazji i depopulacji , lekarzem medycyny dr. Mengele: “Pewnego dnia głód zajrzał małej Basi głęboko w oczy, a dr Mengele podał jej jabłko, ciekawym okiem obserwując dziecko "podludzi" - Untermenschen, które ma jednak blond włosy i niebieskie oczy... i co najciekawsze nie lęka się go. Mała Basia o numerze 83638 w rewanżu, zamiast zjeść z wdzięcznością, rzuca nim o łeb psychopaty, człowieka zachodu, który spodziewał się od niej Bóg wie co”.*

 Niemiecki doktor medycyny, pan życia i śmierci, który osobiście brał udział w selekcji wysyłając do eksperymentów i na rozstrzelanie kolejne transporty więźniów, w obozowym szpitalu mordował głównie dzieci, eksperymentował, poddawał je okrutnym badaniom bez znieczulenia. Wykonywał amputacje, punkcje lędźwiowe, wstrzykiwał bakterie powodujące tyfus, umyślne zakażenie ran i inne. Mengele wielokrotnie rozkazywał przeprowadzenie całkowitej wymiany krwi między parami bliźniąt. W obozie miał dwie pracownie eksperymentalne oraz salę do przeprowadzania sekcji zwłok, ulokowaną w jednym z krematoriów. Opiekuńczy Anioł małej Basi - Antonina Piątkowska wspomina “zbrodnię” jakiej dopuściła się w obozie. Jeden z SS-manów dowiedział się, że Polka dokarmia żydowskie dzieci w obozie i zażądał od niej, by nigdy już więcej tego nie czyniła. Piątkowska mężnie odmówiła, ponieważ jako katoliczka zawsze nakarmi głodnego, niezależnie od narodowości. Wobec bestialskich aktów katowania Polaków - kobiet i mężczyzn w obozie taka odpowiedź graniczyła z samobójstwem. 

Swoją drogą, czy postawa oprawców czegoś państwu nie przypomina? Ta buta, pewność bycia elitą, rasą panów, przekonanie, że można a nawet trzeba zarządzać i używać ludzi podległych do własnych celów, dla dobra “nauki, dla postępu, a wszystko to w imię przyszłości. Lekarze, którzy eksperymentują na zdrowiu ludzi wbrew ich woli, na masową skalę, terroryzują tłumy siłą, strachem, przymusowym zamknięciem, zabiegiem medycznym, w końcu eliminacją. 27 stycznia 2020 r. dwa miesiące przed ogłoszeniem pandemii Covid 19, Marian Turski, były więzień  Auschwitz, historyk, podczas uroczystości  75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau powiedział :


“ – Auschwitz nie spadło z nieba – To się wydarzyło, to znaczy, że się może wydarzyć, to znaczy, że to się może wydarzyć wszędzie

– Nie bądźcie obojętni, jeżeli widzicie kłamstwa historyczne –”


Turski swój apel skierował do córki, wnuczki, do młodego pokolenia. Zanim trafił do obozu nie wyobrażał sobie czym jest wojna. Kojarzył ją z dawnymi dziejami, Rewolucją Francuską, I Wojną Światową, której pożoga jego nie dosięgła. Dziś, choć czas pokoju jest jeszcze dłuższy, to ponad 70 lat bez wojny w Europie brzmi jak sygnał alarmowy. 


Także do nich - młodych apeluje Wojciech Korkuć. Prezentację uzupełnia kilka kolorowych fotografii współcześnie ubranych chłopaków, w barwnych t-shirtach, współczesnych nakryciach głowy, w popkulturowych kreacjach znanych z warszawskiej ulicy. Mieszanina beztroski, żartu, lekkiej i bezpiecznej pretensjonalności dostrzegalna w drukowanych na ubraniach postmodernistycznych przekazach jest obrazem znanym nam wszystkim. To twarze bohaterów zdjęć, zaczerpnięte z tej ciemnej, strasznej historii, ubrane przez artystę w dzisiejszą codzienność nie przestają smutno i dumnie krzyczeć. Milczą protestem ludzi zabitych realnie i dziś zabijanych powtórnie w publicznej przestrzeni pamięci. Czy to Oni czy raczej nasze dzieci, które dopada właśnie klątwa depopulistów Billa Gatesa, Clausa Schwaba i jego doradcy Yuval Noah Harrariego?

“Ludzie to zwierzęta, które można znakować. Istnieje cała idea, że ludzie mają duszę lub ducha, mają niby wolną wolę i nikt nie wie, co się we mnie dzieje, kogo wybiorę w wyborach, czy co kupię w supermarkecie. Koniec z tym. Wszyscy wciąż wierzymy w ten mit o wolnej woli, że wszystko, co wybieramy, opiera się na wolnej woli. Jest to mit, który służył nam całkiem nieźle przez kilka stuleci, ale teraz staje się niebezpieczny. Wcześniej inwigilacja była ponad skórą, poza ciałem, a teraz jest pod skórą, w ciele” – powiedział Yuval Noah Harari w jednym z wywiadów internetowych. I być może są to tylko majaki zdeprawowanego pseudofilozofa, ale dlaczego  tak bardzo sugestywne? Tyle tych podobieństw i tropów, coraz więcej pojawia się odwołań z przeszłości. Doskonale zaobserwował je Wojciech Korkuć, który nie wchodząc w politykę i modne treści filozoficzne wyraził wprost co myśli o tamtym i tym pokoleniu.


Artyści nie muszą mieć wiedzy, mają za to czasem doskonałą intuicję.


Pierwszy Transport. Wojciech Korkuć CSW Zamek Ujazdowski 2022

Kurator: Daniel Echaust

Kustosz honorowy:

Barbara Wojnarowska-Gautier



Marcin Kędzierski





czwartek, 14 kwietnia 2022

Śmierć Jezusa


Mój umierający, Ukrzyżowany Jezu. Jesteś bliski wydania ostatniego tchnienia w Swoim ziemskim życiu. Twoje Najświętsze Człowieczeństwo już zesztywniało. Wydaje się, że Twoje Serce przestało już bić. Wraz z Marią z Magdaleną przywieram do Twoich stóp i gdyby to było możliwym, chciałbym oddać swoje życie, żeby przywrócić Twoje. Tymczasem, widzę, O Jezu, że ponownie otwierasz Swoje umierające oczy, i spoglądasz wokół z Krzyża, jak gdybyś chciał powiedzieć każdemu Swoje ostatnie do widzenia. Patrzysz na Swoją umierającą Mamę, która się już ani nie porusza, ani nie odzywa, tak wielkie są Jej cierpienia, i mówisz: „Do widzenia Mamo. Ja odchodzę, ale Ty pozostaniesz w Moim Sercu. Sprawuj pieczę nad moimi i Twoimi dziećmi”. Spoglądasz na szlochającą Magdalenę, na wiernego Jana i Swoim spojrzeniem mówisz do nich: „Żegnajcie !” Z miłością spoglądasz na swoich wrogów i mówisz do nich spojrzeniem: „Przebaczam wam i daję wam pocałunek pokoju”... Nic nie umknie Twojemu spojrzeniu. Ze wszystkimi się żegnasz i wszystkim przebaczasz. Potem, zbierasz wszystkie Swoje siły oraz mocnym i donośnym głosem wołasz:

„Ojcze, w Twoje ręce oddaję Ducha Mego”.

† I skłoniwszy głowę, oddajesz ducha.

Najświętsze stopy Mojego Jezusa, nie zostawcie mnie nigdy samej, pozwólcie mi zawsze biec razem z wami i nawet na krok się nie oddalała od was. Jezu, przez moją miłością do Ciebie i zadośćuczynienie pragnę wynagrodzić Ci cierpienia zadane Twoim Najświętszym Stopom. O mój Jezu Ukrzyżowany, uwielbiam Twoją drogocenną Krew. Całuję po kolei każdą z Twoich Ran, chcę zanurzyć w nich całą moją miłość, najserdeczniejsze uwielbienia, akty zadośćuczynienia. Niech Twoja Krew będzie dla wszystkich dusz światłem w ciemności, pociechą w cierpieniu, siłą w słabości, przebaczeniem w grzechu, pomocą w pokusach, obroną w niebezpieczeństwie, podporą w chwili śmierci i skrzydłami, które zaniosą je z tego świata do Nieba.

***
Na podstawie
24 godzin Męki Naszego Pana Jezusa Chrystusa Luizy Piccarrety

Luiza Piccarreta – włoska tercjarka dominikańska, jedna z największych mistyczek XX wieku, Służebnica Boża Kościoła katolickiego. W wieku 12 lat zaczęła słyszeć głos Jezusa. Od tamtej chwili aż po dzień swej śmierci przeżywała w swej duszy i w ciele Mękę Chrystusa. W wieku 16 lat Luiza otrzymała w widzeniu od Jezusa cierpienia korony cierniowej i od tamtej pory do końca życia poza Eucharystią nie przyjmowała innych pokarmów. Zmarła w wieku 81 lat, jej proces beatyfikacyjny trwa.

sobota, 12 marca 2022

Moc Modlitwy



Chłopak zamyka w objęciach dziewczynę, splecione palce nie chcą się rozluźnić, ona zaciska powieki, jakby próbowała powstrzymać łzy. Twarz dotyka twarzy. Zapamiętać - zapach, miękkość jej policzków i szorstkość jego skóry, rytm oddechów. Zwykła, zdawałoby się, scena pożegnania, ale flaga na rękawie wojskowej kurtki przenosi nas w realny dramat tych dwojga, bezsilność, trwogę i niepewność… To nasz świat, to nasz strach, to zło, które dławi.

Boję się.

"Czujemy wasze modlitewne wsparcie. Czasami dzieje się coś naprawdę niezrozumiałego, tak jakby czyjaś niewidzialna ręka kierowała kulami i pociskami, które przelatują obok nas. Z bardzo trudnych sytuacji wychodzimy zwycięsko, jakby ktoś nam towarzyszył. Stajemy się niewidzialni dla wroga, widzimy nawet w ciemności, wiemy co i jak robić. To nas pobudza i dodaje sił.  Wierzymy, że sam Pan Jezus jest za Ukrainą. Prosimy, abyście nie przestawali, wspierali nas i nadal się modlili. Naprawdę was potrzebujemy!"

Ojciec Jakub Gonciarz zacytował powyższy fragment wpisu umieszczonego przez ukraińskiego żołnierza na czacie parafii Bożego Miłosierdzia w Kijowie 28 lutego *

Ta wojna, podobnie jak potencjalny konflikt w naszym kraju i wielu innych miejscach globu stawia małego, słabego przeciwnika wobec niewspółmiernych, przytłaczających sił agresora, jego okrucieństwa i przemocy.

Ksiądz Dominik Chmielewski zauważa, że Izraelici - naród wybrany, miał w swojej historii tylko jeden cel, wejść z kimś w sojusz geopolityczny, by przetrwać. A Bóg działał cuda, przekonywał, wołał do nich nieustannie przez swoich proroków: wejdźcie w przymierze ze mną, zaufajcie mi a ja was ocalę i umocnię.

I oto Izraelici - maleńkie państewko zostali powołani przez Boga do walki z Amalekitami - postrachem ówczesnego świata, potomkami olbrzymów, którzy zdemonizowali rasę ludzką przed potopem.

Dopóki ramiona Mojżesza wzniesione były w modlitwie, dopóty wróg ponosił klęskę. Walka i modlitwa trwały aż do zachodu słońca. Bóg doprowadził do porażki Amalekitów a zwycięstwa Izraelitów. Potem naród wybrany odwrócił się od Niego i na własną zgubę wybrał królowanie człowieka. 

To ten moment w historii świata, w historii Polski, że człowiek sam nie wystarczy. Potrzeba interwencji naszego Ojca.

Tylko Bóg, tylko modlitwa.




* za postem O. Krzysztofa Pałysa na fb

opracowanie:
Marcin Kędzierski
Joanna Jaczewska Sharma

sobota, 5 lutego 2022

Jarosław Marek Rymkiewicz 1935-2022

 

    Romantyzm polski wywodził się ze wsi. Wreszcie nie przypadkiem akcja największego dzieła tej epoki rozgrywa się we dworze, co był z drzewa, lecz podmurowany. Był to romantyzm wiejski. Wszyscy romantycy — myślę o Wielkich Duchach tej epoki- urodzili się lub wychowali na wsi albo we dworkach, co stały gdzieś przy bocznej ulicy małego miasteczka. Łby koni nad workami z owsem, żydowski rwetes na rynku, błoto. Jakież to swojskie. Gdzie nam tam do parowych machin, gazowych latarni. Krasiński. Tak on był człowiekiem miasta i dlatego wiedział, gdy inni jeszcze nie wiedzieli. Może jeszcze Mochnacki był człowiekiem miasta, był duchem urbalnym, ale przecież i on wychował się na wsi. Tęsknota za utraconą ojczyzną łączyła się więc -i musiała się łączyć- za utraconym dworem, lasem, skowronkiem. Była to tęsknota za tym, co łatwe do pojęcia, co się pojmuje podświadomie, wcale o tym nie myśląc. To w czym przyszło im żyć, gdy znaleźli się poza granicami Cesarstwa, wcale takie łatwe do pojęcia nie było. Szczególnie że było obce. Tęsknota była więc pierwszą i na pewno najważniejszą przyczyną, która spowodowała, że podziw dla machiny i wolności, dla tych wszystkich bogactw, w które obfitowała Europa, zaczął słabnąć. Wstali z kolan, kiedy tęsknota powiedziała im, że tylko tamto było ich, a to nie jest ich. Naprawdę wolni byli przecież tam, w tym, co pojmowali. Choć kraj nie był wolny, mieli, żyjąc w nim, władzę nad tym wszystkim, co było dane im od dzieciństwa, oczywiste, zrozumiałe: nad krajobrazami z dworem i skowronkiem. W tym sensie byli wolni, żyjący w zniewolonym kraju, a stali się niewolnikami, kiedy przyszło im żyć w wolnych krajach: bo co nie jest nasze, oswojone, to jest niepojęte, a niepojęte osacza nas i bierze we władanie. (...)

    Byli nędzarzami wśród bogaczy, wieśniakami wśród mieszczan, niewolnikami wśród wolnych. Byli, co więcej, żebrakami czekającymi na jałmużnę, której politycy europejscy nie zamierzali im ofiarować. Oczywiście dobrze sobie zdawali sprawę z tej sytuacji. (...) Kiedy minął zachwyt i spojrzeli trzeźwym okiem na to, co ich początkowo tak zachwyciło, dostrzegli po prostu to, czego uprzednio nie dostrzegali: nędzę, głód, wyzysk, upadek obyczajów, a więc wszystkie skutki Wielkiej Rewolucji Francuskiej. To po pierwsze. A po drugie, to duch romantyczny kazał im spojrzeć na cywilizację jako na dzieło wszechobecnego diabła. Nie tylko przecież polscy romantycy wybuchali gniewem, mówiąc o wielkich miastach Europy. To było dość powszechne. Nie będziemy jednak tych kwestii rozważać, bo myślę, że przyczyną pierwszą i najważniejszą była tu jednak sytuacja emigrantów. A poza tym trzeba jak najszybciej przedstawić tę wspaniałą wizję: cywilizacji europejskiej jako piekielnej czeluści...

Jarosław Marek Rymkiewicz , Juliusz Słowacki pyta o godzinę.

Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...