Byłem na wernisażu, mała zacieniona sala z punktowo oświetlonymi obrazami Klimka. Odrobinę za ciemno jak na mój gust. Szkoda, te obrazy domagają się naturalnego światła, na zasadzie impresjonistycznej. Wiele umyka w pomarańczowo szarej poświacie sztucznych żarówek. Tym bardziej że autor maluje te piękne obrazy wprost z natury. Powiedział kolka słów na ten temat. Klimek uważa, że kontemplacja otoczenia, bezpośrednie przeżycie i doświadczenie miejsca, w którym powstaje pejzaż, jest dla niego bardzo istotne. Każde miejsce trzeba poznać, poczuć temperaturę, zapach, dźwięk otoczenia. W jednym z obrazów zamglonym pejzażu właściwie powidoku koryta rzeki z niewielkim fragmentem zieleni tylko na pierwszym planie po lewej, w otchłani bieli pokrywającej większość kompozycji, widać ledwo dostrzegalny zarys linii brzegowej i dosłownie milimetrową kropkę błękitu. Niedostrzegalna na pierwszy rzut oka, ale jednak zauważalna coraz bardziej z czasem. Czym był ten punkt, odczytamy łatwo z tytułu: Wisła, mgła, z mostu, widok na stocznię, ktoś spawa, 2015, 40 × 100 cm, olej, płótno.
Klimek jak sam mówi, chce doświadczać w procesie twórczym, bezpośrednio z natury przeżycia mistycznego.
„Wierzę, że oddawanie się żywiołowi malowania bezpośrednio z natury i tego »wyczekiwania« na obraz, na ten moment, aż on sam zechce objawić się malarzowi, doprowadzi w końcu do syntezy tego przemijalnego i nieprzemijalnego”.
Szczególne wrażenie robi największy obraz na wystawie, szarobiała panorama przedmieść Świebodzina. Nie ze względu na rozmiary oczywiście, ale z uwagi na podniosły przekaz i niezwykłą, tajemniczą kompozycję. Jest to niezwykle ascetyczne i delikatne malarstwo. Prosta kompozycja dzieli horyzontalną płaszczyznę blejtramu niemalże na pół. Dół jest połacią chłodne bieli śnieżnej, rozedrganej nieco ciepłymi dotknięciami szczeciniaka na pierwszym planie (ślady) i w miarę przesuwania się w głąb ku horyzontowi, nabiera sinej poświaty, docierając ostatecznie do kresu, którym jest ledwie zaznaczona linia miasteczka, z dostrzegalnymi, zlewającymi się z sobą niewielkimi zabudowaniami. Nad tym skromnym, ubogim pejzażem unosi się druga dominująca w obrazie płaszczyzna, szare ponure niebo, którego połać wypełnia resztę kompozycji z lewej do prawej i w górę. Najbardziej nawet szczegółowy opis obrazu, nie zastąpi nigdy jego prostej osobistej kontemplacji na żywo. Co chciał nam przekazać autor w tej niezwykle surowej i delikatnej kompozycji. Tajemnicę uchyla o dziwo tytuł obrazu. „Świebodzin, panorama miasta spod figury Chrystusa Króla, zima, Lubuskie” Okazuje się, więc że jest Ktoś jeszcze poza zimną, ponurą przestrzenią. Nie widać go, ale możemy się domyślić, że stoi za plecami malarza, który to przesłanie do nas kieruje. A co mówi nam To przesłanie, Co widzi Bóg, którego tu nie widzimy, a który niewątpliwie jest obecny ? Myślę, że widzi na pewno drogę, która biegnie od niego w głąb obrazu i która wyraźnie szerokim łukiem skręca bardzo mocno w lewo. Mijając zabudowania ginie w szarej ponurej, złowrogiej przestrzeni ciemnych chmur, które zdominowały ten obraz. Dodatkowym akcentem jest ostra pionowa szpara łamiącą całą kompozycję w pionie na wysokości ok. 2/3 podstawy. Płótno jest polifoniczne, składa się z dwóch kawałków, dopasowanych do siebie. Nadaje to kompozycji dodatkowej, dramatycznej wymowy. Jakkolwiek by było, należy mieć nadzieję, że obecność Chrystusa Króla jest opatrznościowa i wnosi nadzieję, w najbardziej nawet ponurą perspektywę nie tylko dla Lubuskiego, ale dla całej Polski.
To już kolejna moja recenzja z wystawy Krzysztofa Klimka, naprawdę podpasował mi ten artysta nie tylko jako malarz, ale jako wrażliwy człowiek. Mógłbym pisać cały czas o jego przepięknych szarych lub pstrokatych pejzażach. Dlatego cieszę się, że dotarłem na wernisaż do MAW. Przyznam, że frekwencja warszawska, była zawstydzająca, w Krakowie to nawet w garażu więcej osób widywałem. A już na pewno w byłym warsztacie samochodowym na Dietla. Przecież na tego malarza przychodzą tłumy. Pocieszające, że nie nudziłem się zupełnie, no i spotkałem też „Jadźkę” z Nowolipek. Po tylu latach. Pamiętam, jak poetycko siadała w pustym fotelu kinowym obok jasnego tarasu w swojej długiej, kwiecistej sukience. Kasztanowe, długie lśniące włosy, spływały jej miękko na ramiona, odsłaniając jedynie sznur korali i zamyślona, lekko mistyczną, sympatyczną buzię. Była naprawdę filmowa w tym swoim naturalnym image. Okazuje się, że cały czas maluje. Są jednak w tym mieście jeszcze jacyś dobrzy ludzie. Pocieszające.
Garaże i inne pejzaże zimowe. Obrazy Krzysztofa Klimka
Muzeum Archidiecezji Warszawskiej
ul. Dziekania 1
wystawa czynna do 5 marca.
2 komentarze:
Drogi Marcinie, przetlumaczylam powyzszy tekst mojemu mezowi Pierre André Ferrand, malarz i bliski przyjaciel Krzysztofa Klimka. Stwierdzil krótko po przeczytaniu tekstu (po francusku): Wielkie to jest szczescie dla malarza jak ktos tak widzi, tak mysli i tak pisze o jego pracy.
To tylko chcialam Ci przekazac drogi Marcinie, pozdrawiam serdecznie, Joanna Pióro Ferrand
Dziękuję Joanno, dla mnie to wielkie pocieszenie. Bałem się już że nikt tego nie czyta a raczej omijają szerokim łukiem. Dziękuję Bogu.
Prześlij komentarz