niedziela, 8 grudnia 2024

Magnificat Powiślański

 

WIELBI DUSZA MOJA PANA,

i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy,
oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą
wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny,
święte jest Imię Jego.
A Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenia,
nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia,
rozproszył pyszniących się
zmysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu,
a wywyższył pokornych.
Godnych nasycił dobrami,
a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie.
Jak obiecał naszym ojcom,
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.

 8 grudnia - Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny


niedziela, 9 czerwca 2024

Niech zstąpi Duch Twój


2 czerwca 1979 r. rozpoczęła się pierwsza pielgrzymka papieża Jana Pawła II w Polsce. Kazimierz Brandys *, który notował później w „Miesiącach”: „Idąc, napotykałem coraz więcej znajomych z widzenia, których nazwisk nie mogłem sobie odtworzyć, i dopiero po jakimś czasie pojąłem, że to nie znajomi, tylko po prostu ludzie o wyglądzie dawnej inteligencji, ci, którzy na co dzień giną w masie, których nie widać. Więc jeszcze są, wylegli całymi rodzinami. Tego wieczoru na Świętojańskiej, na Krakowskim, na placu Saskim ludzie przyszli obejrzeć miejsca, które zobaczy Papież. I obejrzeli siebie. (...) Sam fakt równoczesnego przybycia tysięcy ludzi bez wezwania już był mocno zastanawiający. Na ulicach nie było widać pijanych. Brakowało nawet milicjantów. Całą władzę nad miastem przejął Kościół. Na placu Zwycięstwa, gdzie w sobotnie popołudnie zaplanowano papieską mszę, prym wiodła już katolicka straż porządkowa – młodzi ludzie w niebieskich czapeczkach. Przez głośniki proszono o opuszczenie placu, bo obecność ludzi utrudnia przygotowania, a zostało już naprawdę niewiele czasu. W konstrukcję ołtarza wbijano ostatnie gwoździe, skręcano metalowe barierki wyznaczające sektory. Przy Grobie Nieznanego Żołnierza stawiano żółty namiot, który miał służyć papieżowi jako zakrystia. Nad placem górował już wielki krzyż, z którego ramion spływała szkarłatna stuła. O 16 jedzie na Plac Zwycięstwa aby złożyć kwiaty przy grobie Nieznanego Żołnierza a potem piechotą, w poprzek placu przechodzi pod ołtarz i odprawia Mszę św. w Wigilię Zesłania Ducha św. Homilia wygłoszona wtedy przez niego przechodzi do historii. To na jej zakończenie padają słowa, na które tłum wiernych reaguje piętnastominutową owacją: – „Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu na ziemi”. Ojciec Święty kończy słowami:

„Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi!… Tej ziemi!”.

Minęło 45 lat od tego wydarzenia, które doprowadziło do ogromnych przemian politycznych, niektórzy mówią nawet, że również społecznych. Rok później zaczęły się strajki na Wybrzeżu, potem na Śląsku Lublinie Warszawie, całej Polsce. Powstała Solidarność. Ludzie nabrali Ducha i władze państwowe, zarządzane z Moskwy zdawały się stopniowo ulegać, oddawać pole. Po wiośnie solidarności przyszedł Stan Wojenny. Te dramatyczne wydarzenia doprowadziły do kolejnej odwilży, oficjalnie działająca od 80 roku opozycja, która przeszła do podziemia na kilkanaście miesięcy powróciła w chwale wyzwolicieli na szczyty władzy po tzw. wyborach kontraktowych 4 czerwca 1989 r. Wydawało się, że komuna upadła. Powstały kolejne rządy wolnego kraju, władzę przejęły środowiska Solidarnościowe, które dogadały się z komunistami w Magdalence, przy Okrągłym Stole. Pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, stworzył środowiska centrolewicowe UW, potem KO. Rządy AWS -u i potem Rząd Olszewskiego z braćmi Kaczyńskimi zapowiadały powstanie środowiska centroprawicowego. Dochodziły do głosu inne alternatywy, pod warunkiem, że miały udział w kompromisie magdalenkowym. Do dziś przez ostatnie 30 lat stale mamy do czynienia z tym projektem politycznym jako założycielskim, który zmienia się przy sterach, cyklicznie. Niedawno zmarły aktor i satyryk Janusz Rewiński, w wywiadzie udzielonym w 2015 r. Telewizji Republika w programie Wolne Głosy stwierdził jasno. Ulegliśmy potężnej manipulacji, nie było żadnego upadku komuny. Joanna Szczepkowska, ogłaszając w swoim czasie w telewizji publicznej ten fakt, jest dziś równie wiarygodna, jak politycy, którzy firmowali odnowę, demokratyczne przemiany, wolność dla Polski i jej wreszcie niezależny rozwój. Rewiński mówi jasno, że po latach to wszystko jawi się jako układanka, mistyfikacja, ubrana w kwiatki scena. Władza nie została przejęta, ale podzielona przez ludzi, którzy się dogadali na górze. Jak zwykle. Rewiński mówi rzeczy jeszcze bardziej niepokojące, zauważa, że nie tylko dawny nadzorca Moskiewski nie został pokonany, ale nasz największy wydawałoby się „Przyjaciel” Stany Zjednoczone stawiają coraz bardziej przerażające warunki. Dyrektor FBI mówi coś o odpowiedzialności Polaków za największą zbrodnię ludzkości, za Holokaust. Czy to znaczy, że po latach jesteśmy jako traktowani przez możnych tego świata jako grupa mało ważna, która niby jeszcze jest, ale za chwile nas może nie być ? Mnie to strasznie niepokoi, pomimo tego że jestem wesołkiem, zakończył słynny satyryk, który od kilku lat zaszył się na prowincji i do śmierci zniknął z przestrzeni medialnej III RP.


Co się wydarzyło od 1979 roku, od tego słynnego wylania Ducha Świętego. Upadł komunizm, czy może się po prostu przepoczwarzył. Wtedy kościół pod wodzą Prymasa Tysiąclecia, Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wyszedł z katakumb i postawił krzyż na Placu Zwycięstwa, gromadząc kilkaset tysięcy wiernych jak na zawołanie. Dziś przedstawiciel partii, która przyznaje się do solidarnościowego etosu, walczy z Krzyżem w stołecznych urzędach ! Jan Paweł II, nawołując do przemiany, mówił o Cywilizacji Życia, o jego obronie od poczęcia do naturalnej śmierci. A dziś nawet przedstawiciele tzw. prawej strony sceny politycznej w osobach prezydenta Andrzeja Dudy i byłego premiera Mateusza Morawieckiego lekceważą to nawoływanie, pierwszy akceptując proceder In Vitro, drugi popierając tzw. kompromis aborcyjny. Parafrazując Karola Wojtyłę, naszego Papieża Jana Pawła II, można powiedzieć.

Polsko, młodsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?

Marcin Kędzierski

( * Relacja Kazimierz Brandysa na podstawie historia.rp.pl )
Obraz pt. Plac Zwycięstwa 2 czerwca 1979, na podstawie dokumentalnego zdjęcia Chrisa Niedenthala

sobota, 1 czerwca 2024

Teraz wolę widoki. Krzysztof Klimek w Zachęcie.


Miałem jechać do Łodzi, szukałem pejzaży do malowania, ale daleko więc skręciłem i mijam szare miasteczko. To Radomsko. Zatrzymałem się, aby się rozejrzeć, ale pomimo upływu czasu nie dało się rozwiać pierwszego, przykrego wrażenia. Trafiłem na bardzo smutne miasteczko. Trudno to opisać, chodziłem w prawo i w lewo, i nic. Bezrefleksyjna szarość i pustka. Nie ma na czym oka zawiesić, wszystko takie pospolite i byle jakie. Dostrzegłem jednak ten most czy wiadukt na skarpie, wdrapałem się tam i spojrzałem w dół. No wreszcie, co za Perspektywa. Jest !

Temat fenomenalny, nie na jedno płótno, ale na jakiś cykl. Film można by nakręcić, albo lepiej, napisać jakąś powieść. Widzę jak z morza błota i bagien wydobywają się na powierzchnię a może raczej, nie dają się zatopić liczne zabudowania mieszkalne i przemysłowe. Stoję nad skrzyżowaniem, dwóch szarych ulic, których metaliczne brzegi gubią się brunatnej glinie podłoża, trudno to jednoznacznie określić. Są dwa zdecydowane kierunki, wstęgi chłodnego asfaltu, poprzetykane nierównościami, płytami chodnikowymi, równomiernie rozsianymi na przestrzeni, tworząc zakamuflowany parking. Nieliczne jasne auta stojące na nim niczym zabawki, podkreślają tylko surowość brunatnoszarej gleby. Dalej podłoże staje się jeszcze ciemniejsze, lecz wyraźnie ożywiane połaciami pięknych zieleni, raz głębokich ciemnych raz znów oliwkowych, jasnych. Dopiero taka wnikliwa obserwacja ujawnia bogactwo barw zapisanych w błocie prowincji. Wracam znów do budynków, zdecydowanie różniących się od reszty. O ile panorama mieni się głębokimi szarościami o naturalnej barwie o tyle elewacje pokracznych ruder i pawilonów pomalowano na krzykliwe lub rozbielone żółcie, błękity, a nawet seledyny. Gdzieniegdzie przebijała czerwień cegieł starszych budynków. Kubiki nierównomierne, dopasowane do siebie przypadkowo, jedyny porządek zaprowadza tu kierunek komunikacyjny, reszta pod względem architektury, wysokości, kształtu kompletnie przypadkowa i zarazem nieoczekiwanie śmieszna. To, co z bliska jest prozaiczne, w dalszej perspektywie wydaje się wesołym miasteczkiem, prowincjonalnym cyrkiem.

Jak można mieszkać w tak wąskiej kamienicy, szerokiej na długość ulicy, której grubość ledwie starcza na pojedynczy pokój, a tylna ściana, ścięta nagle pod kątem 90 stopni, nie ma nawet najmniejszego okienka. Jestem pewien, że w pokoiku tym słychać szum rur kanalizacyjnych nie gorzej niż turkot składów pociągowych, przetaczających się torowiskiem za oknem. Niemniej wszystko to zaprojektowane pojedynczo, lapidarnie i geometrycznie, z zachowaniem pewnych prawideł budowlanych, spełnia swoje funkcje. To już nawet nie jest neoplastycyzm Mondriana tak powszechny w Polsce XXI wieku, ale jakiś surrealizm neoplastyczny lewych projektów budowlanych, tworzonych na potrzeby chwili. Nawet sam mistrz Mondrian byłby zadziwiony, jak dalece można pójść w rozwiązaniach designerskich, z zachowaniem reżimu trzech barw podstawowych (błękitu, czerwieni, żółci), trzech nie — kolorów (czerni, bieli i szarości) i stosując proste podziały na prostokąty i kwadraty. Neoplastycyzm tonący w bagnie prowincjonalnego miasteczka. Przepiękna chwila.

Mondrianowska wiara w abstrakcję i postawa odrzucająca naturę na rzecz dzieł rąk ludzkich znajduje tu swój finał, przeżarta ostatecznie nie tylko przez naturę, ale dzieło rąk ludzkich właśnie, których właściciele do niej przecież przynależą.

Zafascynowany tym widokiem rozmyślając o wzajemnym oddziaływaniu na siebie abstrakcji i natury, nie dostrzegłem, prawie że ktoś się zbliża. Po skarpie wspinała się do mnie jakaś kobieta. Wreszcie ktoś żywy pomyślałem, poznam kogoś miejscowego, liczyłem po cichu na wymianę myśli, może nawet miłe słowa. Podeszła do mnie, kiedy stałem przy sztaludze, w trakcie malowania, sporo już było na płótnie powiedziane...

- Ma pan ogień ? Zapytała.
- Nie, nie palę.

Poszła w swoją stronę, kontynuując własne poszukiwania.



Skromny obrazek prawie sprzed 20 lat. Biorąc dosłownie tytuł wystawy, można by go uznać za jeden z pierwszych, inicjujących malarską kontrrewolucję Klimka od abstrakcji do malarstwa przedstawiającego. Nie jest to już obraz abstrakcyjny, ale jego kompozycja i sposób nakładania plam ich geometryczna wyrazistość wskazują na dawną manierę abstrakcyjną. Wnikliwy obserwator dostrzec może nawet jeszcze bardziej konkretne powinowactwo. Budowa i użyte elementy przypominają świat malarski Jerzego Nowosielskiego, profesora i mistrza krakowskiego malarza.

Płaskie, nasycone lekko rozedrganym kolorem plamy budują jak u Cezannea dominującą przestrzeń, elementem porządkującym są ciemne, zdecydowane kreski, podkreślające konstrukcję całości. Dopełnieniem tych drobiazgowych działań optycznych są niewielkie prostokąty wyraźnie działające inną barwą, która ożywia i buduje napięcie całości. Jednak główną ideą obrazu, wizji artystycznej jest niewątpliwie potężny kontrast pomiędzy bryłą miasta, podwórka zajmująca większość kadru a jakby wyciętą w środku przestrzenią powietrzną, niebem, błękitem, który dodaje tej abstrakcyjnej układance pozór witalności, prawdziwego życia, dosłowności realistycznego widzenia. Dzieląc poszczególne plamy na składowe, wewnątrz swoich dominant kolorystycznych, wydają się one niezwykle surowe i proste, wręcz elementarne. Dopiero po zderzeniu ich na płaszczyźnie płótna, kiedy różnica temperatur nabiera blasku, nie widzimy już surowych geometrycznych plam, ale naszym oczom ukazuje się przepiękna realistyczna studnia. To działanie symboliczne, przebijające płaszczyznę obrazu „w głąb”, zrywające z jednym z głównych dogmatów abstrakcji, płaszczyzną. Nie widzimy już układanki, kompozycji plastycznej o artystycznych ambicjach, ale zwykłe podwórko na ulicy Meiselsa, na którym Krzysztof Klimek miał swoja pierwszą krakowską pracownię. To tu dostrzegł pierwsze widoki w abstrakcji swojego XX wiecznego wykształcenia. Wbrew powszechnej manierze neoplastycznej zaryzykował inspirację bezpośrednio z natury. Czy miało to sens, odpowiedzmy sobie sami.

Marcin Kędzierski 2024

08.03 – 26.05.2024
Krzysztof Klimek. Teraz wolę widoki
Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki

sobota, 20 stycznia 2024

Wizja Ezechiela - Jacek Malczewski w MAW


Do krytyków i malarzy.

Koniec starego roku i początek nowego sprzyja głębszej refleksji. Uświęceni duchowym błogosławieństwem Bożego Narodzenia, wyrwani z mozolnego kieratu codzienności, stajemy na chwilę, mamy szansę spojrzeć do tyłu, w przód, a nawet nieco wyżej ponad horyzontalną perspektywę. Nasuwają się wówczas niekiedy odwieczne pytania, jak choćby to zawarte w słynnym obrazie  Paula Gauguina " Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? " Mnie do takiej refleksji zainspirowała doskonała i bardzo moim zdaniem aktualna dziś wystawa “Wizja Ezechiela” Jacka Malczewskiego w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Obaj artyści, niemal rówieśnicy, zdają się być szczególnie predestynowani do głębokich poszukiwań duchowych. Zarówno mistyk z Paryża, szukający azylu na dalekiej Tahiti, jak i pochodzący z Radomia Malczewski, stawiający sobie bardzo wysokie wymagania artystyczne i filozoficzne, odnajdują źródło i sens życia w Piśmie Świętym, Objawieniu Kościoła Katolickiego. Gauguin, odwołując się do Księgi Rodzaju opisującej pochodzenie człowieka, podnosi pytania niejako w imieniu całej ludzkości. Polak zaś, z prowincji, korzystając de facto z tego samego źródła, sięga  dalej, aż do starotestamentalnej Księgi Ezechiela, znajdując w historii Izraela analogie do losów swojego narodu - Polski początku XX wieku. Ja śmiem twierdzić,  iż jest ona niezwykle aktualna, wręcz współczesna, co jak wierzę uda mi się wyjaśnić poniżej. Znamienne, że obaj wspaniali twórcy przełomu XIX i XX wieku zdecydowanie opowiedzieli się po stronie Pana Boga, Jego stawiając jako drogowskaz, punkt odniesienia w czasie burzliwych zawirowań, prawdziwej burzy i gwałtownych przewartościowań,  z jakimi mamy do czynienia i dziś.

Cykl Wizja Ezechiela Jacka Malczewskiego powstał w latach 1917–1920, i co zrozumiałe odwołuje się do walki o niepodległość Polski. Wybuch I wojny światowej obudził w artyście, podobnie jak w ogromnej części polskiego społeczeństwa, nadzieję na odzyskanie upragnionej wolności. Malarz w tym czasie nie tylko podzielał te nadzieje, więcej nawet, nawiązując do mesjanistycznej idei narodu wybranego, w której Polska po latach  niewoli pod zaborami odrodzi się i poprowadzi resztę świata ku zbawieniu jako duchowy przywódca ludzkości — Mesjasz, podejmuje prawdziwie romantyczną postawę. Proroctwo Ezechiela, obok Polonii i zwycięskiej Nike, zdominowały odtąd krajobraz duchowy malarza z Radomia, wchodząc do kanonu sztuki polskiej jako głos swojego pokolenia. Warto zauważyć, iż atmosfera rodzinnego domu Malczewskich, w którym głęboka wiara i pobożność stanowiły istotne elementy życia codziennego, dobrze przygotowały twórcę do tej misji. Obok niezwykle religijnej matki niebagatelny wpływ miała też jego ciotka, świecka mistyczka i wizjonerka Wanda Malczewska, hojnie wspierająca edukację plastyczną bratanka.

Malczewski widocznie zainspirowany, tworzy nie jedną, ale kilka prób przedstawienia Wizji Ezechiela w nowym, współczesnym dla Polski przesłaniu. Tytułowym bohaterem kompozycji jest Ezechiel, jeden z czterech „proroków większych” Starego Testamentu. Przedstawiony jako mężczyzna w sile wieku, o wyrazistych rysach znamionujących prorockie uniesienie, z wyraźną kopułą czaszki, która uformowana z rzeźbiarskim patosem sugeruje siłę charakteru i wyjątkowość postaci. Kształtem swym nawiązuje do morza czaszek wypełniających szczelnie tło obrazów. Za plecami mężczyzny widzimy Chrystusa, jakby splecionego z nim, w bliskości, raz wyraźnego w kształtach, na innym zaś obrazie efemerycznego, zamglonego, wpisanego w trójkąt niczym sen. Chrystus dotyka głowy, rąk Ezechiela,  naznacza go niejako Swą Mocą, błogosławiąc przyszłego artystę. Zwróćmy uwagę na ten gest dłoni malarza, namaszczonych bezpośrednio przez Chrystusa.
Owe dłonie, tak jak ciało chrześcijanina, stają się przestrzenią Ducha Świętego, narzędziem ewangelizacji, modlitwy, czynienia dobra. To symbol nowego człowieka, twórcy, proroka. Tło tej kompozycji figuralnej stanowi morze szkieletów i ludzkich czaszek , otchłań budząca przerażenie, zamknięta siwym pasem nieba.

Biblijny Ezechiel w swoim proroctwie opowiada o porzuceniu przez Izraelitów swojej religii i podjęciu przez nich bałwochwalczego kultu słońca, kananejskiej bogini Astarte oraz zwierzętom. W Księdze Bóg najpierw powołuje Ezechiela na proroka,  potępia niewierność Jerozolimy i ludu judzkiego zapowiada straszliwą karę, klęski i głód, wreszcie składa obietnice dotyczące odrodzenia narodu po upadku królestwa Judy.W trzeciej wizji opisane jest proroctwo dotyczące wskrzeszenia zmarłych podczas Sądu Ostatecznego.

Ci, którzy pozostaną przy życiu, będą pamiętali o Mnie pośród obcych narodów, dokąd zostaną uprowadzeni. Gdy zetrę ich serce wiarołomne, które Mnie opuściło, i oczy ich nierządne, rozglądające się za bożkami, wtedy będą żywili odrazę do samych siebie z powodu złości, które popełnili wszystkimi swoimi obrzydliwościami. (Ez 6,9)

A zatem Bóg ukazuje naturę grzechu Izraelitów, którym było bałwochwalstwo oraz pycha. Zapowiada karę, ale też nowe przymierze dla tych, którzy się nawrócą. Postawmy pytanie, na ile ta wizja jest aktualna dziś, sto lat później, w nowych jakby się zdawać mogło okolicznościach. Otóż stawiam tezę, że okoliczności niewiele różnią się do tych opisanych przez Malczewskiego, zmienił się jedynie wektor. W roku 1919 odzyskiwaliśmy niepodległość kończąc okres niewoli, obawiam się, że dziś jest ona ponownie zagrożona. O ile pokolenie Malczewskiego po nocy zaborów, katastrofie nieudanych powstań widziało już realną jutrzenkę wolności, o tyle nasza dzisiejsza perspektywa przypomina raczej przykre przebudzenie w więzieniu po beztroskim śnie. Świat nie jawi się w tak różowych barwach, jak  zapewniali nas przywódcy, zapowiadający świetlaną przyszłość w systemie zachodniej demokracji. Tak zwany wolny świat, który zdawał się rajem utraconym za czasów komuny, dziś okazuje się niewolą bardziej nawet perfidną, a zagrożenia opisane w Księdze Ezechiela sprzed tysięcy lat nabierają dopiero fatalnej dosłowności.

1 Pan skierował do mnie te słowa:

2 «Synu człowieczy, powiedz władcy Tyru: Tak mówi Pan Bóg:
Ponieważ serce twoje stało się wyniosłe,
powiedziałeś: "Ja jestem Bogiem1, ja zasiadam na Boskiej stolicy,
w sercu mórz" - a przecież ty jesteś tylko człowiekiem a nie Bogiem,
i rozum swój chciałeś mieć równy rozumowi Bożemu.
3 Oto jesteś mędrszy od Danela,
żadna tajemnica nie jest ukryta przed tobą.
4 Dzięki swej przezorności i sprytowi
zdobyłeś sobie majątek,
a nagromadziłeś złota i srebra w swoich skarbcach.
5 Dzięki swojej wielkiej przezorności, dzięki swoim zdolnościom kupieckim,
pomnożyłeś swoje majętności
i serce twoje stało się wyniosłe z powodu twego majątku.
6 Dlatego tak mówi Pan Bóg:
Ponieważ rozum swój chciałeś mieć równy
rozumowi Bożemu,
7 oto dlatego sprowadzam na ciebie
cudzoziemców - najsroższych spośród narodów.
Oni dobędą mieczy przeciwko urokowi twojej mądrości i zbezczeszczą twój blask.
8 Zepchną cię do dołu, i umrzesz
śmiercią nagłą
w sercu mórz.
9 Czy będziesz jeszcze mówił:
"Ja jestem Bogiem" -
w obliczu swoich oprawców.
Przecież będziesz tylko człowiekiem, a nie Bogiem
w ręku tego, który cię będzie zabijał.
10 Umrzesz śmiercią nieobrzezanych
z ręki cudzoziemców,
ponieważ Ja to postanowiłem» - wyrocznia Pana Boga.
 
Przechodząc do opisu współczesności, którą już zapowiadała sama ekspozycja w MAW. Pod koniec prezentacji Malczewskiego zauważyłem ciekawy obraz pt. Córka Julia we wnętrzu z 1923 roku. Sposób obrazowania, uchylone solidne drzwi odsłaniające ciemny przedpokój z postacią bohaterki, która staje się wobec otoczenia niejako drugoplanowa, nasunął mi intuicyjne skojarzenie z malarstwem współczesnego twórcy Jacka Korolkiewicza. Zgaduję, że w młodości postać Jacka Malczewskiego była dla niego i dla wielu innych żyjących malarzy potężną inspiracją. Tylko oglądając dzisiejsze ich przesłania widać jednoznacznie, że nie tylko zagubili ślad Mistrza, ale stają w kole po przeciwnej stronie. Jezus i jego nauka stały się dla niejednego szyderstwem, okazją do kpin, a na pewno zaś nie inspiracją. Ci wszyscy ludzi kultury, tak oczadziali  swoją wolnością,  zagubili kompletnie wiarę swoich rodziców promując dziś w publicznych placówkach dzieła dosłownie heretyckie i satanistyczne. Norweski antymodernista, szydzący z Chrystusa, traktujący ludzkie ciało - przybytek Ducha Świętego, jak worek z fekaliami. Nawet w samym MAW, galerii pod auspicjami Episkopatu, nieustającą gwiazdą pozostaje kolekcja innego, tym razem polskiego bluźniercy, malującego owadzią wersję misterium paschalnego. Dwaj pierwsi dyrektorzy MAW, kapłani katoliccy w mrocznej tematyce, rodem z koszmarów sennych widzieli wartość nazwaną dotknięciem tajemnicy śmierci. Czy aby na pewno jest to ta sama tajemnica, którą objawił nam Bóg, a na Krzyżu ofiarował sam Pan Jezus? U Beksińskiego na krzyżu wiszą potworki, jakieś zdechłe owady, jest też i naga kobieta. Nawet Matka z drewnianą kołyską w niebieskim płaszczu (Błękit Maryjny?) przypomina suchotnicę  nadaremnie piastującą swoje dziecko. Z wyżyn intelektualnych rozważań trudno dostrzec, iż te obserwacje nie zawsze  są czytelne i zrozumiałe dla tysięcy prostych dusz, a pielęgnowanie przestrzeni tajemnicy śmierci nie poprowadzi do Tego, który godzien jest szacunku i Jego Matki, ale do kogoś zupełnie innego, pod którego wpływem malował prawdopodobnie nieszczęsny mistrz warsztatu z Sanoka. Krzysztof Karoń, wspaniały demaskator antykultury podkreślał, iż warsztat nie jest jedynym i najważniejszym kryterium. Mogą być bowiem dzieła dopracowane, nawet przenikliwe intelektualnie, ale zła sztuka może zabijać. Naszym powołaniem jest przybliżać postać prawdziwą, Pana Jezusa żyjącego i zmartwychwstałego, który zgładził na krzyżu nasze grzechy. Karoń napominał, że to jaki wektor przyjmujemy jest decydujący, to droga Chrystusa, wiara katolicka stoi u podstaw naszej kultury, naszego świata i tylko ona ma sens.

Malczewski często przedstawiał na obrazach małe dzieci, będące wyrazicielami jego własnych przeżyć i nastrojów. Na jednym z nich, anioły ze zdziwieniem przyglądają się chłopcom, którzy nie mogąc poradzić sobie z ciężarem misji jaką postawił przed nimi Bóg odwracają wzrok. Tymi dziećmi jesteśmy my, niedojrzali synowie i córki Kościoła Katolickiego. A Maryja z małym Jezusem na rękach zdaje się przemawiać łagodnie lecz bardzo dobitnie, tak jak choćby w przekazach dzieci z Fatimy.

W obecnej sytuacji Polski, orędzie fatimskie staje się szczególnie aktualne. W pierwszej części Matka Boża ukazała dzieciom przerażającą wizję piekła, albowiem człowiek, który odrzuca Boga skazuje się na potępienie. W drugiej części tajemnicy otrzymaliśmy najskuteczniejszy przed piekłem ratunek - głęboka wiara, której możemy się najlepiej nauczyć przez poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi. Trzecia część tajemnicy mówi o historycznych konsekwencjach kryzysu wiary i moralności, a więc o tym, jakie mogą być skutki odrzucenia fatimskiego orędzia. Ponieważ wezwanie do pokuty i nawrócenia zawarte w orędziu nie zostało przyjęte tak, jak być powinno, doświadczamy tego skutków. Siostra Łucja, jedyny żyjący świadek objawień, tak pisała w liście do Ojca Świętego: „A chociaż nie oglądamy jeszcze całkowitego wypełnienia się ostatniej części tego proroctwa, widzimy, że stopniowo zbliżamy się do niego wielkimi krokami. Nastąpi ono, jeżeli nie zawrócimy z drogi grzechu, nienawiści, zemsty, niesprawiedliwości, łamania praw człowieka, niemoralności, przemocy itd. I nie mówmy, że to Bóg tak nas karze; przeciwnie, to ludzie sami ściągają na siebie karę. Bóg przestrzega nas cierpliwie i wzywa do powrotu na dobrą drogę, szanując wolność, jaką nam podarował; dlatego to ludzie ponoszą odpowiedzialność”.

Zaufajmy Jezusowi i Maryi, odnówmy przymierze z Panem Bogiem, który namaszcza nas do drogi dzieci Bożych, którym świat jest równie obcy jak szatańskie wizje ludzi opętanych przez siły zła. To jest od zagłady jedyny ratunek

Marcin Kędzierski





Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...