Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.
Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem:
ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód,
a Duch Boży unosił się nad wodami.
Wtedy Bóg rzekł: Niechaj się stanie światłość! I stała się światłość. Bóg
widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg
światłość dniem, a ciemność nazwał nocą.
Rdz 1, 1 – 2, 2
Pochwała Światła. M Kędzierski 2025 |
Cień dziś jest w modzie. Jest wręcz ostentacyjnie promowany. Dotyczy to naszych zachowań, przyzwyczajeń, codzienności. Nie w przyrodzie, gdzie od zawsze równowagę zapewnia nieustannie naprzemienna wędrówka słońca, dzień i noc, wyznaczające rytm świata i czasu. Tu jest od zawsze consensus. Mam na myśli jednak nasze dusze, intencje, ambicje, zainteresowania. Zadziwiające, właśnie zaczyna się kolejna wiosna, na drzewach wysypały się piękne kwiaty, ciepłe promienie na twarzy napawają radością i nastrajają życia. A na ulicach całe tabuny młodzieży w czarnych kontrkulturowych mundurach, ciężkie buty, poszarpane kolana, nawet trupia biel twarzy młodych dziewczyn zdaje się jedynie kontrastem do farbowanych fryzur. Jakieś pół wieku temu w tych samych miejscach o tej porze roku zachwycały dziewczęta z jasnych pastelowych sukienkach. Naturalne, uśmiechnięte, nawet bez słów. Kto dziś widział nastolatkę w białej sukience, nakrapianej w kwiatki ? Która dziewczyna zachowuje naturalny kolor włosów, nawet niech to będzie ciemny blond. Jest i tak dobrze, jak widzimy brzoskwiniową nóżkę lub ramiona bez grama tatuażu. Granatowo, fioletowe bohomazy na rękach, twarzach, szyi nikogo już nie bulwersują. Czerń przenika do krwiobiegu, wtapia się przez skórę do serca i duszy. Jesteśmy tatuowani agresją i banałem. To samo z dźwiękiem. Głośne śmiechy lub agresywne docinki, nie zrobisz zakupów bez wysłuchania pop rockowej sieczki przyprawiającej o mdłości. Kupowanie na ogół stało się przykrym przymusem, kiedyś wszak było przyjemnością, ba, nagrodą rezerwowaną na specjalny czas. Chociażby taka księgarnia, tam nie zrobisz sensownych zakupów, jeśli przeszedłeś bez konkretnego celu. Natłok agresywnych tytułów i kolorowych okładek zabija resztki myśli i wrażliwości. Kto pamięta biblioteki pełne jasnych książek, ciepłych i cichych, poustawianych obok siebie niczym gołębie na parapecie. Wzrok zawieszał się na dwóch literach w pół słowa, otwierały się całe oceany wyobraźni. I to wszystko zanurzone w dyskretnych promieniach słońca wpadających do pomieszczenia przez szeroką witrynę. Promyk słońca padający na drukowany tekst jest początkiem myśli, które przemieniają duszę, dając niematerialną strawę wprost z natury. Czy ktoś to jeszcze dziś doświadcza ? Myślę, że jeszcze tak.
Są też podobne powidoki, koncert fortepianowy w parku, cudowne dźwięki, które nie tylko nie przeszkadzają, ale podkreślają piękno otoczenia. Szpaleru drzew, otaczających oczko wodne, w którym odbija się radośnie błękit nieba usiany cumulusami. Ten koloryt, te rytmy, dostrzegalne natychmiast w harmonii przyrody. Wieczór i noc są dziś celem i ambicją. A czy ktoś z was wie, jak smakuje poranna kawa z drożdżówką na Stalowej, w praskiej manufakturze „Rano” gdzie tak jak przed laty wypieka się jeszcze prawdziwy chleb, a mleko ma naturalny smak.
Obawiam się, że coraz mniej takich miejsc, a mrok i przewidywalność opanowuje coraz szerszy zakres przestrzeni naszego życia. Lubiłem w młodości przejażdżki po mieście, najlepiej tramwajem, w biały dzień, gdzieś po zielonych przestrzeniach Mokotowa czy Żoliborza, Powiśla. Można było na przykład odsunąć szybę i poczuć wiatr na twarzy. Nawet przez zabrudzone szyby widać było zieleń parków, szyby okien, balkony, ludzi na uliczkach. A już przejazd mostem nad Wisłą urastał niemalże do mistycznego przeżycia.
Dziś przyciemnione szyby tramwajów niby ukazują jeszcze przestrzeń poza, ale jest ona zadymiona, nieczytelna. Pasażerowie nie podziwiają już widoków za oknem, zanurzeni w ekranach swoich smartfonów. Ich świadomość jest kontrolowana przez dostawców Internetu. Chyba kompletnie straciliśmy poczucie rzeczywistości, już nie wiadomo, jaką mamy porę roku ani dnia. Żyjemy tym, co jest spreparowaną dla nas specjalnie fikcją. Propagandą. Żyjemy w ciemności.
Zapomnieliśmy, po co nam słoneczny dzień, powietrze, przestrzeń. Ile siły daje jasny poranek, spacer po parku, wyjazd za miasto. To każdy być może jeszcze wie, tylko że nie stać już nas na to. Bardziej opłaca się zostać i pilnować interesów w przeludnionym mieście. Nawet mecze oglądamy w ciemnym pubie, zalani alkoholem, wysłuchując wycia podrabianych kibiców w londyńskich uniformach. Przykładów można podawać tysiące innych. Nawet w domu największe zainteresowanie ogniskują czarne ekrany, rzadko kiedy spojrzymy przez okno, lub do jasnej książki, która otwiera przestrzenie dla wyobraźni niedostępne w mediach elektronicznych. W każdej dziedzinie. Sport, kultura, biznes, życie towarzyskie, mieszkalnictwo, handel, rozrywka. Wszędzie najmodniejszy jest półmrok, cień, szarość zanurzona w czerni. Umieramy.
A przecież życie jest światłem. Od samego początku. Ostatnio naukowcy zaobserwowali niewielki błysk światła, znany jako „cynkowa iskra”, dokładnie w momencie, kiedy plemnik zapładnia jajko. Ten wybuch jonów cynku, niewidoczny gołym okiem, dostrzegalny jest pod specjalistycznymi mikroskopami. Jest sygnałem, że jajo zostało pomyślnie aktywowane. To jedna z pierwszych widocznych oznak życia – dowód na to, że nawet nasze początki błyszczą. Światło objawia się w okoliczności życia, narodzin, cień jest zapowiedzią śmierci. To od nas zależy, w którą stronę podążymy. Po śmierci też.
Marcin Kędzierski
Pochwała Światła , 18-tka. |