środa, 13 sierpnia 2025

Niebo złote Ci otworzę


Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
Jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć...


Pamiętam moje dzieciństwo na zielonym Powiślu, i taki ciepły, jasny powidok: słoneczne okno otwarte na park i głos Ewy Demarczyk z muzyką Zygmunta Koniecznego, interpretującą ten piękny utwór Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. To tu rodziła się moja świadomość, w rodzinnym domu, na ulicy 3 Maja. I właśnie On - poeta pokolenia Kolumbów był dzięki mojej Mamie w moim życiu niezwykłą tajemnicą. Jego poezja od zarania w mojej świadomości na podobieństwo tej sceny, zrośnięta niewidzialną nicią z życiem. Ona zaś - Barbara Kędzierska, miłośniczka poezji, malarka, absolwentka warszawskiej ASP, harcerka, darzyła Krzysztofa Kamila Baczyńskiego szczególną atencją. Owszem, byli też inni: Słowacki, Herbert, ale nikt tak bardzo nie oplótł naszych wspomnień jak poeta Szarych Szeregów, poległy w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Nawet miejsce naszego zamieszkania - Powiśle, to fragment jego wspomnień .  Parafią mojego wczesnego dzieciństwa był Kościół Świętej Trójcy na Solcu, miejsce, w którym Baczyński wziął ślub z Basią Drapczyńską. Tu też mieszkali po wojnie inni znani harcerze: Zofia Kossak, druh Aleksander Kamiński. Kamienica w której mieszkałem na ulicy 3 Maja, nosiła ślady powstańczych walk. Jej szarozielona elewacja usiana była bruzdami po kulach, a ulica jeszcze w latach 70 XX wieku służyła jako żywa scenografia do filmów takich jak choćby „Akcja pod Arsenałem”. To dzięki naszej mamie - Barbarze Rzuczkowskiej - Kędzierskiej Bohaterowie Szarych Szeregów objawili się i stale byli obecni w naszym domu. Mama w młodości była instruktorem harcerskim i organizowała obozy drużyny żeńskiej. Wspominała lata 50. i wywrotową działalność komunistów, którzy chcieli przejąć Polskie Harcerstwo. Jacek Kuroń dążył do przejęcia władzy w strukturach, nie wiedział, że w harcerstwie naczelną władzą był Walny Zjazd, czyli demokratyczne ustalenia drużynowych z całej Polski, a nie jakiś komitet centralny. Harcerze tacy jak Aleksander Kamiński autor Kamieni Na Szaniec czy jej przyjaciel, późniejszy profesor medycyny Jerzy Świderski byli po drugiej stronie barykady, nie chcieli Czerwonego Harcerstwa. Jurek Świderski w czasie powstania 14-letni łącznik „Lubicz” w batalionie „Gustaw” AK dokonał symbolicznego odsłonięcia Pomnika Małego Powstańca. Po zakończeniu wojny zaczęło odradzać się w Polsce przedwojenne harcerstwo, odwołujące się też do tradycji Szarych Szeregów, opisanej na kartach wydanej w 1946 roku książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. W myśl roty Przyrzeczenia z 1932 roku harcerze i harcerki „całym swoim życiem spełniali służbę Bogu i Polsce”. Instruktorką tego harcerstwa była Mama, która prowadziła obozy drużyn żeńskich. Ten spontanicznie odradzający się Związek Harcerstwa Polskiego stał się najliczniejszą organizacją młodzieżową (prawie 300 tysiecy członków w 1948 roku). Nic dziwnego, że władze PRL usiłowały przejąć kontrolę nad harcerstwem i podporządkować je komunistycznej ideologii. Udało się to dopiero w 1950 roku, gdy kontrolę nad ruchem harcerskim przejął Związek Młodzieży Polskiej wzorowany na sowieckim Komsomole.  

Sierpień tego roku zaczął się dla nas bardzo smutno. Od kilku dni mama była bardzo słaba, nikła w oczach. Wymagała nieustannej opieki, mojego brata Michała, mojej oraz mojego syna Kazika. Nie zawsze byliśmy na czas, upadła któregoś dnia i wezwaliśmy pogotowie, które zabrało ją do szpitala. Zanim jednak to się stało, mama przekazała Kazikowi - swojemu wnukowi malutką książeczkę, kieszonkowe wydanie poezji Krzysztofa Baczyńskiego. Przekazała ją jak relikwię, testament. To ważne - powiedziała. Godzinę ”W„ 1 sierpnia spędziliśmy przy jej łóżku w Szpitalu Czerniakowskim. Była spokojna, półprzytomna. Dwa dni później, wieczorem w niedzielę odmawiałem przy niej różaniec, Tajemnice Chwalebne. Przy czwartej tajemnicy - Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny zauważyłem, że przestała oddychać. Był 3 sierpnia 2025 roku. Zaraz potem zaczęły się nieoczekiwane wydarzenia. Odezwał się dawno niewidziany znajomy, zainteresowany portretem Krzysztofa Baczyńskiego, który opublikowałem w Internecie w dniu Wybuchu Powstania. Obraz opublikował też na większą skalę Portal Warszawski z inicjatywy Daniela Echausta. 4 sierpnia mój znajomy zdecydował, że kupi ten obraz. Równocześnie uświadomiłem sobie, że jest to dokładnie rocznica śmierci poety, o czym ani znajomy, ani ja nie pamiętaliśmy. Nie jestem człowiekiem majętnym, więc taki zastrzyk finansowy był jak ratunek w perspektywie czekającego naszą rodzinę pogrzebu mamy. Jestem przekonany, że to sam Pan Bóg za pośrednictwem poety wsparł nas materialnie, w ostatniej drodze Basi, harcerki, naszej kochanej Mamy. 

Na koniec dwa zdania na temat obrazu. Wykorzystałem w nim rękopis utworu pt.: „Niebo złote ci otworzę” Krzysztofa Baczyńskiego. Namalowałem go dla mokotowskich harcerzy w 2024 roku. Pamiętam klasę maturalną i fragment tego wiersza. Niczym pocisk dotarł do mnie wtedy ten dramatyczny przekaz. Miałem już 18 lat i rozumiałem więcej niż na słonecznej werandzie, gdzie jako dziecko słuchałem pierwszy raz tych strof. Moi rówieśnicy z pokolenia Baczyńskiego oddawali swoje młode życie za ojczyznę. Ufam, że dziś ten utwór wraca znów do nas, do wszystkich żyjących. Czy jesteśmy gotowi przyjąć ten bolesny testament? Wszak śmierć jest zapowiedzią zwycięstwa… i  życia w niebie z Bogiem. 

 

Jeno wyjmij mi z tych oczu

szkło bolesne - obraz dni,

które czaszki białe toczy

przez płonące łąki krwi.

Jeno odmień czas kaleki,

zakryj groby płaszczem rzeki,

zetrzyj z włosów pył bitewny,

tych lat gniewnych

czarny pył.

 

Pamięci Mamy 

Barbary Kędzierskiej (1932 - 2025)

sobota, 19 kwietnia 2025

Pochwała Światła

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.
Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem:
ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód,
a Duch Boży unosił się nad wodami.
Wtedy Bóg rzekł: Niechaj się stanie światłość! I stała się światłość. Bóg
widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg
światłość dniem, a ciemność nazwał nocą.
Rdz 1, 1 – 2, 2

Pochwała Światła. M Kędzierski 2025

Cień dziś jest w modzie. Jest wręcz ostentacyjnie promowany. Dotyczy to naszych zachowań, przyzwyczajeń, codzienności. Nie w przyrodzie, gdzie od zawsze równowagę zapewnia nieustannie naprzemienna wędrówka słońca, dzień i noc, wyznaczające rytm świata i czasu. Tu jest od zawsze consensus. Mam na myśli jednak nasze dusze, intencje, ambicje, zainteresowania. Zadziwiające, właśnie zaczyna się kolejna wiosna, na drzewach wysypały się piękne kwiaty, ciepłe promienie na twarzy napawają radością i nastrajają życia. A na ulicach całe tabuny młodzieży w czarnych kontrkulturowych mundurach, ciężkie buty, poszarpane kolana, nawet trupia biel twarzy młodych dziewczyn zdaje się jedynie kontrastem do farbowanych fryzur. Jakieś pół wieku temu w tych samych miejscach o tej porze roku zachwycały dziewczęta z jasnych pastelowych sukienkach. Naturalne, uśmiechnięte, nawet bez słów. Kto dziś widział nastolatkę w białej sukience, nakrapianej w kwiatki ? Która dziewczyna zachowuje naturalny kolor włosów, nawet niech to będzie ciemny blond. Jest i tak dobrze, jak widzimy brzoskwiniową nóżkę lub ramiona bez grama tatuażu. Granatowo, fioletowe bohomazy na rękach, twarzach, szyi nikogo już nie bulwersują. Czerń przenika do krwiobiegu, wtapia się przez skórę do serca i duszy. Jesteśmy tatuowani agresją i banałem. To samo z dźwiękiem. Głośne śmiechy lub agresywne docinki, nie zrobisz zakupów bez wysłuchania pop rockowej sieczki przyprawiającej o mdłości. Kupowanie na ogół stało się przykrym przymusem, kiedyś wszak było przyjemnością, ba, nagrodą rezerwowaną na specjalny czas. Chociażby taka księgarnia, tam nie zrobisz sensownych zakupów, jeśli przeszedłeś bez konkretnego celu. Natłok agresywnych tytułów i kolorowych okładek zabija resztki myśli i wrażliwości. Kto pamięta biblioteki pełne jasnych książek, ciepłych i cichych, poustawianych obok siebie niczym gołębie na parapecie. Wzrok zawieszał się na dwóch literach w pół słowa, otwierały się całe oceany wyobraźni. I to wszystko zanurzone w dyskretnych promieniach słońca wpadających do pomieszczenia przez szeroką witrynę. Promyk słońca padający na drukowany tekst jest początkiem myśli, które przemieniają duszę, dając niematerialną strawę wprost z natury. Czy ktoś to jeszcze dziś doświadcza ? Myślę, że jeszcze tak.

Są też podobne powidoki, koncert fortepianowy w parku, cudowne dźwięki, które nie tylko nie przeszkadzają, ale podkreślają piękno otoczenia. Szpaleru drzew, otaczających oczko wodne, w którym odbija się radośnie błękit nieba usiany cumulusami. Ten koloryt, te rytmy, dostrzegalne natychmiast w harmonii przyrody. Wieczór i noc są dziś celem i ambicją. A czy ktoś z was wie, jak smakuje poranna kawa z drożdżówką na Stalowej, w praskiej manufakturze „Rano” gdzie tak jak przed laty wypieka się jeszcze prawdziwy chleb, a mleko ma naturalny smak.

Obawiam się, że coraz mniej takich miejsc, a mrok i przewidywalność opanowuje coraz szerszy zakres przestrzeni naszego życia. Lubiłem w młodości przejażdżki po mieście, najlepiej tramwajem, w biały dzień, gdzieś po zielonych przestrzeniach Mokotowa czy Żoliborza, Powiśla. Można było na przykład odsunąć szybę i poczuć wiatr na twarzy. Nawet przez zabrudzone szyby widać było zieleń parków, szyby okien, balkony, ludzi na uliczkach. A już przejazd mostem nad Wisłą urastał niemalże do mistycznego przeżycia.
Dziś przyciemnione szyby tramwajów niby ukazują jeszcze przestrzeń poza, ale jest ona zadymiona, nieczytelna. Pasażerowie nie podziwiają już widoków za oknem, zanurzeni w ekranach swoich smartfonów. Ich świadomość jest kontrolowana przez dostawców Internetu. Chyba kompletnie straciliśmy poczucie rzeczywistości, już nie wiadomo, jaką mamy porę roku ani dnia. Żyjemy tym, co jest spreparowaną dla nas specjalnie fikcją. Propagandą. Żyjemy w ciemności.

Zapomnieliśmy, po co nam słoneczny dzień, powietrze, przestrzeń. Ile siły daje jasny poranek, spacer po parku, wyjazd za miasto. To każdy być może jeszcze wie, tylko że nie stać już nas na to. Bardziej opłaca się zostać i pilnować interesów w przeludnionym mieście. Nawet mecze oglądamy w ciemnym pubie, zalani alkoholem, wysłuchując wycia podrabianych kibiców w londyńskich uniformach. Przykładów można podawać tysiące innych. Nawet w domu największe zainteresowanie ogniskują czarne ekrany, rzadko kiedy spojrzymy przez okno, lub do jasnej książki, która otwiera przestrzenie dla wyobraźni niedostępne w mediach elektronicznych. W każdej dziedzinie. Sport, kultura, biznes, życie towarzyskie, mieszkalnictwo, handel, rozrywka. Wszędzie najmodniejszy jest półmrok, cień, szarość zanurzona w czerni. Umieramy.

A przecież życie jest światłem. Od samego początku. Ostatnio naukowcy zaobserwowali niewielki błysk światła, znany jako „cynkowa iskra”, dokładnie w momencie, kiedy plemnik zapładnia jajko. Ten wybuch jonów cynku, niewidoczny gołym okiem, dostrzegalny jest pod specjalistycznymi mikroskopami. Jest sygnałem, że jajo zostało pomyślnie aktywowane. To jedna z pierwszych widocznych oznak życia – dowód na to, że nawet nasze początki błyszczą. Światło objawia się w okoliczności życia, narodzin, cień jest zapowiedzią śmierci. To od nas zależy, w którą stronę podążymy. Po śmierci też.

Marcin Kędzierski


Pochwała Światła , 18-tka.



środa, 16 kwietnia 2025

Taniec Śmierci 2025


Po wczorajszej prezentacji nowych obrazów Ignacego Czwartosa w galerii S7 objawiły się u mnie pewne przemyślenia nie wiem, czy zbieżne z intencją autora. Mam od pewnego czasu przeczucie, że zbliża się wielkimi krokami jakiś przełom. Myślę że kończy się pewna formuła nie tylko sztuki współczesnej, ale zbliża się do finału całe pokolenie ludzi dla których życie było wygłupem. Nic nie pozostaje bez konsekwencji. Jeśli wybrało się postmodernizm, względność, zabawę i żart to na końcu pozostaje chocholi taniec. Szydercza wersja malarstwa trumiennego Ignacego Czwartosa na tematy współczesne to nie tylko żart towarzyski, prześmiewczy portret pokolenia buntu które grzęźnie z pustym patosie. To też obraz całego pokolenia, roczników które właśnie wchodzą w wiek starczy, ich dorobek. Można się bawić całe życie ale na cmentarzu stajemy wobec tajemnicy której nie da się pominąć sarkastycznym grepsem. To portret krajowej inteligencji, artyści, politycy, dziennikarze, pokazali aż nadto dobitnie, jak sobie wyobrażają świat. I rzeczywiście, jest to cywilizacja śmierci, jak proroczo przestrzegał nas Jan Paweł II. Jesteśmy mordercami własnych dzieci, żyjemy z tego, co uda się jeszcze raz ukraść pokoleniu tych, co odeszli. Sprzedaliśmy niepodległość, a dziś stoimy już nad grobem w pozach komicznych. Jakby sarkazm miał nam dodać tą odrobinę godności i honoru, którą wylaliśmy do ścieków z trupami naszych nienarodzonych potomków. Nie ma litości dla cywilizacji śmierci. Czarny Marsz Danse macabre zbliża się do finału.

M Kędzierski.

 

środa, 5 marca 2025

Pochwała cienia Beaty Stankiewicz

Cykl " Boczne wejścia" 2024-25 Beata Stankiewicz


Tytuł wystawy krakowskiej malarki, Beaty Stankiewicz w galerii S7 na Starym Mieście w Warszawie jest moim zdaniem dosyć prowokacyjny. I wydaje mi się, że jest to działanie świadome. Pochwała cienia - przekaz zawarty w tytule, przeciwny wektor, nawiązują w najgłębszy sposób do filaru sztuki dawnej, malarstwa i całej kultury, duchowości epoki średniowiecza. Autorka szerokim łukiem omija nowożytność z jej wyabstrahowanymi kolorami podstawowymi, pstrokacizną , banałem geometrycznym czy ekspresyjnym naturalizmem. Śmiało sięga do wzorców średniowiecznych, bizantyjskich, gdzie świat przedstawiony i wyobrażeniowy opierał się na opozycji, kontraście światła i cienia. W świecie tym szczególną rolę odgrywało światło, czyli to co malarka zastępuje jego przeciwieństwem - cieniem. Ów świat, opisywany w dziełach ojców duchowych, filozofów był kanonem który nas ubogaca i do którego dążymy.

Stankiewicz jest niewątpliwie dobrą malarką, świadomą swoich umiejętności warsztatowych, obdarzoną zarazem wyobraźnią, wynikającą z licznych obserwacji jak i biegłości formalnej. Już pierwszy kontakt z jej malarstwem zwrócił moją uwagę na matową czerń, którą Beata Stankiewicz umiejętnie nanosi na płótno, panując przy tym nad najciemniejszymi fragmentami, nawet na dużych powierzchniach. To rzadkość, zwykle bowiem takie przestrzenie stają się po namalowaniu bezradne wobec różnorakiego oświetlenia, co szczególnie widoczne jest w malarstwie olejnym. Nawet u dobrych malarzy, w zmiennych warunkach taka czerń traci głębię, staje się ciemno szara, miejscami nawet całkowicie traci wyraz. Natomiast u krakowskiej malarki trzyma swoją barwę i głębię, co doskonale widzimy w kolekcji obrazów przedstawiających ciemne, półmroczne pomieszczenia. Można śmiało postawić tezę, iż Stankiewicz jest mistrzynią czerni. Sama autorka zapytana o tę kwestię przyznała, że Jarosław Modzelewski wypytywał o jej sposoby na uzyskanie tej głębokiej czerni. Ciemne malarstwo, które uprawia Stankiewicz, zasadza się na doskonałym warsztacie ale i na umiejętności obserwacji szarych, wygaszonych kolorów, miejsc w których światło ledwie się pojawia. Malarka uwielbia wydobywać z cienia delikatne szarości na granicy widoczności, odnajdywać różnice w miejscach pozbawionych mocnego kontrastu, niczym kot polujący w półmroku, w którym czuje się najlepiej, czujny i niewidoczny zarazem. Znamienne, że aby jeszcze mocniej podkreślić unikalną atmosferę zapomnianych, pozornie nieistotnych miejsc, Beata Stankiewicz rezygnuje z jakichkolwiek postaci na swoich płótnach. Każdy bowiem ruch, szczególnie zaś ludzka postać, anektowałyby uwagę, odbierając ją otoczeniu. Autorka świadomie skupia naszą uwagę na kontemplacji szarych i mało efektownych na pierwszy rzut oka przedmiotach wyłaniających się z półmroku. Ostatecznie stajemy wobec interesującej konstatacji, iż o ile obecność człowieka nadaje obrazom duchowej strawy, o tyle jego brak wcale jej nie ogranicza. Puste pomieszczenia, tak świeckie jak sakralne zawsze coś wyrażają. Autorka niewątpliwie doskonale czuje się w swym mrocznym królestwie, w którym panując niepodzielnie nad każdym aspektem rzeczywistości, ukazuje mgławice niedościgłych powidoków na granicy widoczności i wyobraźni, wprowadzając oglądającego w konkretne stany ducha. Stankiewicz jest doświadczoną malarką, doskonale wie, iż to nie mrok wzbudza  artystyczny ferment, porządkuje od wieków umysł i duszę, stanowi nadprzyrodzoną wartość zarówno jej sztuki, jak i każdej sztuki pochodzącej z naszego świata, cywilizacji i kultury śródziemnomorskiej. A zatem tej  wyrosłej na fenomenie kultury chrześcijańskiej. W istocie nie trzeba być fachowcem, aby dostrzec gotyckie czy barokowe inspiracje w jej pięknym światłocieniowym malarstwie. Nawet na tych drobiazgowo dostrzeżonych i namalowanych płótnach zachwycamy się nie tylko szarością, bliską czerni. Te wszystkie niuanse zaistniały dzięki obecności fenomenu światła, widać to doskonale na tych obrazach. Weźmy choćby cykl boczne wejścia, przedstawiające szczególną perspektywę jaką miała autorka uczestnicząc w Mszy Świętej z dziecięcym wózkiem. To swoiste zamknięcia w bocznej nawie, gdzieś na zapleczu, bez możliwości dostrzeżenia centrum liturgii, samego ołtarza. W tej właśnie scenerii wspaniale objawia się nam piękno blasku, które rozlewa się po czarnej posadzce, przedzierając się przez szarości przestrzeni dalekich od okien czy ołtarza. Widzimy tu wyraźnie, że to docierające światło buduje dramaturgię, przywraca nadzieję i piękno najmroczniejszemu nawet zaułkowi. Stawiam tezę, iż każda barwa, nawet najciemniejsza, rozpoznawalna jest li tylko w obecności choć drobiny światła. Bez niego nie dostrzeżemy nic.

"Pokój przejściowy" 2024 Beata Stankiewicz

Mamy tu do czynienia z rzeczywistością fizyczną ale niewątpliwie dotykamy jednocześnie rzeczywistości duchowej, nadprzyrodzonej. Od samego zarania w teologii i kulturze chrześcijańskiej światłość jest obrazem Boga, który niesie poznanie do świata pogrążonego w mroku. Święty Augustyn  w nawiązaniu do listu św. Jana napisał:  "Bóg jest miłością, ponieważ napisano, że Bóg jest światłością."


Metafora ta wpisana jest w architekturę każdej świątyni chrześcijańskiej, szczególnie katedr gotyckich. Pomysłodawcą stylu gotyckiego i budowniczym pierwszej katedry w tym stylu był Opat Surger . Jak pisze ks. prof. Tomasz Stępień, w swoim eseju "Metafizyka światła"


" Opat Suger, którego uważa się za pomysłodawcę nowego stylu, kierował się bowiem założeniami metafizycznymi, które pochodziły z systemu stworzonego przez starożytnego chrześcijańskiego autora znanego nam dziś jako Pseudo-Dionizy Areopagita.(…) Architektura gotycka była od samego początku pomyślana w taki sposób, aby światło budowało przestrzeń wnętrza. Wielkie okna wpuszczały światło, które prześwietlało całą konstrukcję tak, że wnętrze można było uznać za spotkanie tego, co ziemskie, i tego, co niebieskie "


Idąc dalej, dowiadujemy się, że Ciemność u Pseudo Dionizego była nie tylko synonimem braku oświecenia, ale w równym stopniu dotykała wszystkich, bardziej i mniej oświeconych.


“ Dobro – dokładnie tak samo jak materialne słońce – świeci i umożliwia poznanie przez samą swoją naturę, czyli oświeca, ponieważ tak właśnie istnieje. Zauważmy, że choć Pseudo-Dionizy wypowiada się tutaj w sposób, który można by uznać za czysto platoński, to jednak nie można zapominać o bardzo istotnej zmianie – Platońskie Dobro jest u niego jednym z wielu imion Boga, który jest Trójcą Świętą. Sam Bóg jako źródło światła jest tak jasny, że nie da się Go dostrzec nawet oczami czystych intelektów anielskich. Bóg sam w sobie nie może zostać dostrzeżony, ponieważ Jego światło oślepia tych, którzy się w Niego wpatrują. Podobnie jak nie da się patrzeć wprost w widzialne słońce, gdyż można w ten sposób oślepnąć, także źródło intelektualnego światła jest oślepiające dla stworzonych intelektów. Dlatego właśnie Dobro jest jedynie imieniem Boga, czyli sposobem, w jaki Go poznajemy, podczas gdy On sam w swojej istocie pozostanie na zawsze ukryty w ciemności, która może w jakiś sposób zostać dotknięta i doświadczona, ale dzieje się to ponad naszym intelektem. “


Reasumując, uważam, że wystawa oraz jej tytuł "Pochwała Cienia" jest przez autorkę pomyślana jako prowokacja intelektualna, zaproszenie do dyskusji na temat, który u zarania naszej cywilizacji stanowił o naszym rozumieniu świata. Czy Beata Stankiewicz jest zwolenniczką metafizyki światła - nie wiem. Można przyjąć przecież inną interpretację, choćby popularną dziś pochwałę świata ukrywającego się przed Bogiem, pochwałę ciemności. Na stronie galerii czytam informację że „Pochwała cienia” inspirowana jest esejami japońskiego pisarza Jun’chirō Tanizaki. Nie znam tego autora, ufam jednak, że to światło zwycięży i poprowadzi autorkę do dzieł które przewidział dla niej sam Bóg w swej odwiecznej dobroci.


„Światłem ciała jest twoje oko. Jeśli twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli jest chore, ciało twoje będzie również w ciemności. 35 Patrz więc, żeby światło, które jest w tobie, nie było ciemnością”.

(Łk 8,16-17;11,34)


Słówko o S7, galerii Piotra Bernatowicza na Senatorskiej. Wybrałem się tam z synem Kazimierzem, wieczór już zapadał, a ulice w tym rejonie nie są dobrze oświetlone. Do samej galerii prowadzą niepozorne drzwi z kodem. Z ciemnej ulicy dostajemy się do równie ciemnego korytarza, aby po chwili w świetle ujrzeć jego piękne szaro zielone lamperie. I znów zmiana oświetlenia, ciemne schodki i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otwierają się drzwi i blask rozlewa się na pozbawioną przed chwilą światła klatkę schodową. W tej niemal domowej atmosferze brakowało pana Stanisława w stróżówce na parterze i pani Lucyny, śledczej spod 1 na parterze. W każdym razie to wejście, spacery po ciemnych i jasnych korytarzach, kameralne pomieszczenia i tajemnice kryjące się za kolejnym zakrętem stanowią doskonały wstęp do malarstwa Beaty Stankiewicz. Niezwykle teatralna atmosfera pełna tajemnic. O jakże ubogie wydają się przy tym przepełnione sztucznym światłem hale Muzeum Sztuki Współczesnej na Marszałkowskiej. Ludzi z wyobraźnią zapraszamy na Senatorską. Koniecznie.  


Senatorska 7. Korytarz

Wychodząc już, wybraliśmy z synem drugie wyjście na parterze i wpadliśmy w ciemne podwórko otoczone wysokim murem w którym dostrzegliśmy zaplecze restauracji czy sklepu. Fajne, blado herbaciane okna ukazały nam kolejny labirynt. Kazik jednak pociągnął mnie znów na ulicę. Pokażę ci jeszcze lepsze miejsce, powiedział. Na Krakowskim Przedmieściu na wysokości kościoła Św. Anny odbiliśmy w kolejne niepozorne drzwi. Za nimi korytarz, znowu ciemne podwórko, po lewej przeszklone pomieszczenia zakonne. Na tle mlecznego okna na parterze zauważyłem charakterystyczną sylwetkę krzyża świętego Franciszka, patrona naszego bractwa. Już się chyba domyślam kto nas tu przyprowadził. Niezwykłe, cały wieczór błądziliśmy światłocieniowym labiryntem po zaułkach. Jakby wciąż w kontemplacji ekspozycji malarki z Karkowa. Na drugim końcu podwórka Kazik otworzył kolejne drzwi, do kolejnego ciemnego korytarzyka. Po prawej otwarta jasna ubikacja, po lewej ciężkie stalowe drzwi.


Zatrzaśnięte?! Zawsze przecież są otwarte, niecierpliwi się Kazik?! Po chwili jednak w ciemności dostrzegam ledwo widoczne okno i już wiem, dokąd prowadzą te wrota. Za szarościami matowej szyby rozpościera się widok na niesamowity, rustykalny ogródek. Ledwie dostrzegalne kształty ukazują niezwykłą monochromatyczną scenę tajemniczego przybytku za murem, za którym w oddali rysuje się delikatnie błękitny blask praskiej panoramy. 


Jesteśmy w samym przedsionku raju? 

Wiem, co zrobić, by dostać się tam

Trzeba przyjść w świetle dnia. 

Po zmroku zamykają.


tekst: Marcin Kędzierski


„Pochwała cienia”

Beaty Stankiewicz

Galeria S7

22.02 - 30.03.2025 r.


niedziela, 19 stycznia 2025

Przesłanie z La Verny


Mija dziesiąta rocznica powstania Bractwa Świętego Franciszka-grupy artystycznej skupionej na odrodzeniu wartości w sztuce. Przy tej okazji chciałbym opisać ważną dla mnie konstatacje, którą zanotowałem właśnie teraz na przełomie grudnia i stycznia, okresie, w którym dziesięć lat temu zainaugurowałem współpracę z grupą twórców, między innymi z Krzysztofem Karoniem, inspiratorem odrodzenia sztuki na podstawie Wartości duchowych. Otóż w grudniu 2024 roku zostałem zaproszony do udziału w wystawie o Janie Pawle II w jednej z poznańskich galerii. Koncepcję wystawy pierwotnie zaplanowała Karolina Staszak, która miała pomysł, aby zapytać po latach twórców i ich stosunek do tej postaci w oparciu o list, jaki Jan Paweł II skierował do artystów na przełomie wieku. List do artystów Jana Pawła II został uroczyście ogłoszony i opublikowany jako list apostolski w Niedzielę Zmartwychwstania, 4 kwietnia 1999 r.

Koncepcja wystawy odwołującej się do mojego patrona z bierzmowania jak i pewna koincydencja czasowa publikacji listu do artystów z moim nawróceniem i ideą Bractwa Franciszka zwróciły moją uwagę właśnie teraz. Wcześniej jej nie dostrzegałem. I o tym chciałem krótko napisać. Poniżej publikuję okazjonalny tekst, który przygotowałem z tej okazji i który pojawił się na wystawie w Poznaniu. Ponieważ ma on charakter wspomnienia sięgającego jeszcze dzieciństwa, zawiera kilka wątków, myślę, jednak że warto się nad nimi pochylić, ponieważ w perspektywie czasu zdają się z sobą korespondować i wskazują, jak sądzę, na jedno źródło inspiracji. Duchowe.

16 października 1978, wtedy się to się zaczęło. Pierwszy dowiedział się ojciec, słuchając radia przy goleniu w łazience. Pobiegł obudzić mamę, która pierwszy raz nie była z tego powodu zła. Marcinku, słyszałeś … Polak jest papieżem ! 

Przebudzony uśmiechnąłem się podobno i przykryłem cały kołdrą, kontynuując drzemkę. Wojtyła ? Nikt nie znał tego nazwiska.

9 czerwca 1979 r. Pierwsza wizyta Papieża Polaka w kraju. Tłum na Placu Zwycięstwa wylewa się po horyzont. Prawdopodobnie byłem tam, ale gdzieś daleko z tyłu, pod drzewem w Parku Saskim. Jedno raczej pewne, niewiele zrozumiałem i nic nie zapamiętałem. Tylko ten tłum, wszędzie gdzie okiem sięgnąć tysiące odświętnie i jasno ubranych ludzi.

Początek lat 80 tych. Moje bierzmowanie, wybrałem sobie podwójne imię Jan Paweł. To z powodu „Czwórki z Liverpoolu” a właściwie dwójki liderów. Jan Paweł 2 miał być tu w razie czego kamuflażem „sprytnej intrygi”. Jakże byłem niedojrzały i naiwny. Kamuflaż owszem, ale to dla mnie. Potrzebowałem Takiego patrona, a nie miałem o tym pojęcia.


W roku 2015 już jako dorosły człowiek, tato Kazimierza, pojechałem na pielgrzymkę śladami Św. Franciszka z pielgrzymką szkoły podstawowej, do której uczęszczał mój syn. Jako zabiegany rodzic, dzielący czas pracy zawodowej, obowiązków rodzinnych i pasji artystycznych nie miałem pojęcia, że wiara to nie tylko wybór, ale może być to przepiękna droga życia, pełna tajemnic, które ma dla nas Bóg.

Dopiero Tam, wyrwany ze świata XXI wieku, zanurzony nagle w scenerii sanktuariów franciszkańskich La Verny, Greccio, Asyżu, oniemiałem widokiem średniowiecznych budowli wykutych w skale, gdzie oprócz fresków i drewnianych sprzętów nie było nic ze świata nam współczesnego. Freski protorenesansowych malarzy włoskich malowane na skale wśród bujnej roślinności niedostępnych rejonów górskich jasno wskazywały na moc płynącą bezpośrednio od samego Stwórcy, Boga. Był to czas mojego nawrócenia przez Oczy. Bóg trafił do mojego serca i umysłu z siłą w moim życiu jeszcze niespotykaną. Byłem oczarowany. Dlatego dziś, dziesięć lat po tym wydarzeniu, zainspirowany konceptem Karoliny Staszak, która zwróciła moją uwagę na intelektualne przesłanie Jana Pawła II, mojego Patrona, zupełnie nie dziwię się teraz, że już 25 lat temu to On właśnie, tak proroczo zapowiedział moje odrodzenie.

List do artystów Jana Pawła II został uroczyście ogłoszony jako list apostolski opublikowany w Niedzielę Zmartwychwstania, 4 kwietnia 1999 r. Jego przesłanie zapowiadało nadejście Wiosny Chrześcijaństwa, kiedyś w przyszłości. Dokładnie piętnaście lat i jeden dzień później, 5 kwietnia 2014 roku spod budynku szkoły im św. Franciszka w Warszawie na ulicy Borowieckiej wyruszał autokar szkolny na pielgrzymkę śladami świętego Franciszka, ze mną, nieświadomym co się za chwilę wydarzy tatą Kazika, przyszłym inicjatorem artystycznej agendy pod tytułem Bractwo Świętego Franciszka.

Inna jest natura poznania przez wiarę, gdyż wymaga ono osobistego spotkania z Bogiem w Jezusie Chrystusie. Także to poznanie jednak może się wzbogacić dzięki intuicji artystycznej. Wymownym przykładem kontemplacji estetycznej, która prowadzi na wyżyny wiary, są między innymi dzieła błogosławionego Fra Angelico. Nie mniej znamienna jest tu też pełna zachwytu lauda, którą święty Franciszek z Asyżu dwukrotnie powtarza w swojej chartula, napisanej po otrzymaniu stygmatów Chrystusa na górze *Alwerni: 

«Ty jesteś pięknem (...). Ty jesteś pięknem!».

Tak komentuje to święty Bonawentura: «W rzeczach pięknych kontemplował Najpiękniejszego, a idąc śladami, jakie pozostawił On w stworzeniach, tropił wszędzie Umiłowanego».

Fragment Listu Jana Pawła II do artystów. 

Marcin Kędzierski. 2024


* La Verna - czyli po łacinie Alvernia - góra nad rzeką Arno słynie z pustelni, w której św. Franciszka z Asyżu miał wizję, a także otrzymał łaskę stygmatów (1224 r.).

niedziela, 8 grudnia 2024

Magnificat Powiślański

 

WIELBI DUSZA MOJA PANA,

i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy,
oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą
wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny,
święte jest Imię Jego.
A Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenia,
nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia,
rozproszył pyszniących się
zmysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu,
a wywyższył pokornych.
Godnych nasycił dobrami,
a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie.
Jak obiecał naszym ojcom,
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.

 8 grudnia - Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny


niedziela, 9 czerwca 2024

Niech zstąpi Duch Twój


2 czerwca 1979 r. rozpoczęła się pierwsza pielgrzymka papieża Jana Pawła II w Polsce. Kazimierz Brandys *, który notował później w „Miesiącach”: „Idąc, napotykałem coraz więcej znajomych z widzenia, których nazwisk nie mogłem sobie odtworzyć, i dopiero po jakimś czasie pojąłem, że to nie znajomi, tylko po prostu ludzie o wyglądzie dawnej inteligencji, ci, którzy na co dzień giną w masie, których nie widać. Więc jeszcze są, wylegli całymi rodzinami. Tego wieczoru na Świętojańskiej, na Krakowskim, na placu Saskim ludzie przyszli obejrzeć miejsca, które zobaczy Papież. I obejrzeli siebie. (...) Sam fakt równoczesnego przybycia tysięcy ludzi bez wezwania już był mocno zastanawiający. Na ulicach nie było widać pijanych. Brakowało nawet milicjantów. Całą władzę nad miastem przejął Kościół. Na placu Zwycięstwa, gdzie w sobotnie popołudnie zaplanowano papieską mszę, prym wiodła już katolicka straż porządkowa – młodzi ludzie w niebieskich czapeczkach. Przez głośniki proszono o opuszczenie placu, bo obecność ludzi utrudnia przygotowania, a zostało już naprawdę niewiele czasu. W konstrukcję ołtarza wbijano ostatnie gwoździe, skręcano metalowe barierki wyznaczające sektory. Przy Grobie Nieznanego Żołnierza stawiano żółty namiot, który miał służyć papieżowi jako zakrystia. Nad placem górował już wielki krzyż, z którego ramion spływała szkarłatna stuła. O 16 jedzie na Plac Zwycięstwa aby złożyć kwiaty przy grobie Nieznanego Żołnierza a potem piechotą, w poprzek placu przechodzi pod ołtarz i odprawia Mszę św. w Wigilię Zesłania Ducha św. Homilia wygłoszona wtedy przez niego przechodzi do historii. To na jej zakończenie padają słowa, na które tłum wiernych reaguje piętnastominutową owacją: – „Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu na ziemi”. Ojciec Święty kończy słowami:

„Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi!… Tej ziemi!”.

Minęło 45 lat od tego wydarzenia, które doprowadziło do ogromnych przemian politycznych, niektórzy mówią nawet, że również społecznych. Rok później zaczęły się strajki na Wybrzeżu, potem na Śląsku Lublinie Warszawie, całej Polsce. Powstała Solidarność. Ludzie nabrali Ducha i władze państwowe, zarządzane z Moskwy zdawały się stopniowo ulegać, oddawać pole. Po wiośnie solidarności przyszedł Stan Wojenny. Te dramatyczne wydarzenia doprowadziły do kolejnej odwilży, oficjalnie działająca od 80 roku opozycja, która przeszła do podziemia na kilkanaście miesięcy powróciła w chwale wyzwolicieli na szczyty władzy po tzw. wyborach kontraktowych 4 czerwca 1989 r. Wydawało się, że komuna upadła. Powstały kolejne rządy wolnego kraju, władzę przejęły środowiska Solidarnościowe, które dogadały się z komunistami w Magdalence, przy Okrągłym Stole. Pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, stworzył środowiska centrolewicowe UW, potem KO. Rządy AWS -u i potem Rząd Olszewskiego z braćmi Kaczyńskimi zapowiadały powstanie środowiska centroprawicowego. Dochodziły do głosu inne alternatywy, pod warunkiem, że miały udział w kompromisie magdalenkowym. Do dziś przez ostatnie 30 lat stale mamy do czynienia z tym projektem politycznym jako założycielskim, który zmienia się przy sterach, cyklicznie. Niedawno zmarły aktor i satyryk Janusz Rewiński, w wywiadzie udzielonym w 2015 r. Telewizji Republika w programie Wolne Głosy stwierdził jasno. Ulegliśmy potężnej manipulacji, nie było żadnego upadku komuny. Joanna Szczepkowska, ogłaszając w swoim czasie w telewizji publicznej ten fakt, jest dziś równie wiarygodna, jak politycy, którzy firmowali odnowę, demokratyczne przemiany, wolność dla Polski i jej wreszcie niezależny rozwój. Rewiński mówi jasno, że po latach to wszystko jawi się jako układanka, mistyfikacja, ubrana w kwiatki scena. Władza nie została przejęta, ale podzielona przez ludzi, którzy się dogadali na górze. Jak zwykle. Rewiński mówi rzeczy jeszcze bardziej niepokojące, zauważa, że nie tylko dawny nadzorca Moskiewski nie został pokonany, ale nasz największy wydawałoby się „Przyjaciel” Stany Zjednoczone stawiają coraz bardziej przerażające warunki. Dyrektor FBI mówi coś o odpowiedzialności Polaków za największą zbrodnię ludzkości, za Holokaust. Czy to znaczy, że po latach jesteśmy jako traktowani przez możnych tego świata jako grupa mało ważna, która niby jeszcze jest, ale za chwile nas może nie być ? Mnie to strasznie niepokoi, pomimo tego że jestem wesołkiem, zakończył słynny satyryk, który od kilku lat zaszył się na prowincji i do śmierci zniknął z przestrzeni medialnej III RP.


Co się wydarzyło od 1979 roku, od tego słynnego wylania Ducha Świętego. Upadł komunizm, czy może się po prostu przepoczwarzył. Wtedy kościół pod wodzą Prymasa Tysiąclecia, Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wyszedł z katakumb i postawił krzyż na Placu Zwycięstwa, gromadząc kilkaset tysięcy wiernych jak na zawołanie. Dziś przedstawiciel partii, która przyznaje się do solidarnościowego etosu, walczy z Krzyżem w stołecznych urzędach ! Jan Paweł II, nawołując do przemiany, mówił o Cywilizacji Życia, o jego obronie od poczęcia do naturalnej śmierci. A dziś nawet przedstawiciele tzw. prawej strony sceny politycznej w osobach prezydenta Andrzeja Dudy i byłego premiera Mateusza Morawieckiego lekceważą to nawoływanie, pierwszy akceptując proceder In Vitro, drugi popierając tzw. kompromis aborcyjny. Parafrazując Karola Wojtyłę, naszego Papieża Jana Pawła II, można powiedzieć.

Polsko, młodsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?

Marcin Kędzierski

( * Relacja Kazimierz Brandysa na podstawie historia.rp.pl )
Obraz pt. Plac Zwycięstwa 2 czerwca 1979, na podstawie dokumentalnego zdjęcia Chrisa Niedenthala

sobota, 1 czerwca 2024

Teraz wolę widoki. Krzysztof Klimek w Zachęcie.


Miałem jechać do Łodzi, szukałem pejzaży do malowania, ale daleko więc skręciłem i mijam szare miasteczko. To Radomsko. Zatrzymałem się, aby się rozejrzeć, ale pomimo upływu czasu nie dało się rozwiać pierwszego, przykrego wrażenia. Trafiłem na bardzo smutne miasteczko. Trudno to opisać, chodziłem w prawo i w lewo, i nic. Bezrefleksyjna szarość i pustka. Nie ma na czym oka zawiesić, wszystko takie pospolite i byle jakie. Dostrzegłem jednak ten most czy wiadukt na skarpie, wdrapałem się tam i spojrzałem w dół. No wreszcie, co za Perspektywa. Jest !

Temat fenomenalny, nie na jedno płótno, ale na jakiś cykl. Film można by nakręcić, albo lepiej, napisać jakąś powieść. Widzę jak z morza błota i bagien wydobywają się na powierzchnię a może raczej, nie dają się zatopić liczne zabudowania mieszkalne i przemysłowe. Stoję nad skrzyżowaniem, dwóch szarych ulic, których metaliczne brzegi gubią się brunatnej glinie podłoża, trudno to jednoznacznie określić. Są dwa zdecydowane kierunki, wstęgi chłodnego asfaltu, poprzetykane nierównościami, płytami chodnikowymi, równomiernie rozsianymi na przestrzeni, tworząc zakamuflowany parking. Nieliczne jasne auta stojące na nim niczym zabawki, podkreślają tylko surowość brunatnoszarej gleby. Dalej podłoże staje się jeszcze ciemniejsze, lecz wyraźnie ożywiane połaciami pięknych zieleni, raz głębokich ciemnych raz znów oliwkowych, jasnych. Dopiero taka wnikliwa obserwacja ujawnia bogactwo barw zapisanych w błocie prowincji. Wracam znów do budynków, zdecydowanie różniących się od reszty. O ile panorama mieni się głębokimi szarościami o naturalnej barwie o tyle elewacje pokracznych ruder i pawilonów pomalowano na krzykliwe lub rozbielone żółcie, błękity, a nawet seledyny. Gdzieniegdzie przebijała czerwień cegieł starszych budynków. Kubiki nierównomierne, dopasowane do siebie przypadkowo, jedyny porządek zaprowadza tu kierunek komunikacyjny, reszta pod względem architektury, wysokości, kształtu kompletnie przypadkowa i zarazem nieoczekiwanie śmieszna. To, co z bliska jest prozaiczne, w dalszej perspektywie wydaje się wesołym miasteczkiem, prowincjonalnym cyrkiem.

Jak można mieszkać w tak wąskiej kamienicy, szerokiej na długość ulicy, której grubość ledwie starcza na pojedynczy pokój, a tylna ściana, ścięta nagle pod kątem 90 stopni, nie ma nawet najmniejszego okienka. Jestem pewien, że w pokoiku tym słychać szum rur kanalizacyjnych nie gorzej niż turkot składów pociągowych, przetaczających się torowiskiem za oknem. Niemniej wszystko to zaprojektowane pojedynczo, lapidarnie i geometrycznie, z zachowaniem pewnych prawideł budowlanych, spełnia swoje funkcje. To już nawet nie jest neoplastycyzm Mondriana tak powszechny w Polsce XXI wieku, ale jakiś surrealizm neoplastyczny lewych projektów budowlanych, tworzonych na potrzeby chwili. Nawet sam mistrz Mondrian byłby zadziwiony, jak dalece można pójść w rozwiązaniach designerskich, z zachowaniem reżimu trzech barw podstawowych (błękitu, czerwieni, żółci), trzech nie — kolorów (czerni, bieli i szarości) i stosując proste podziały na prostokąty i kwadraty. Neoplastycyzm tonący w bagnie prowincjonalnego miasteczka. Przepiękna chwila.

Mondrianowska wiara w abstrakcję i postawa odrzucająca naturę na rzecz dzieł rąk ludzkich znajduje tu swój finał, przeżarta ostatecznie nie tylko przez naturę, ale dzieło rąk ludzkich właśnie, których właściciele do niej przecież przynależą.

Zafascynowany tym widokiem rozmyślając o wzajemnym oddziaływaniu na siebie abstrakcji i natury, nie dostrzegłem, prawie że ktoś się zbliża. Po skarpie wspinała się do mnie jakaś kobieta. Wreszcie ktoś żywy pomyślałem, poznam kogoś miejscowego, liczyłem po cichu na wymianę myśli, może nawet miłe słowa. Podeszła do mnie, kiedy stałem przy sztaludze, w trakcie malowania, sporo już było na płótnie powiedziane...

- Ma pan ogień ? Zapytała.
- Nie, nie palę.

Poszła w swoją stronę, kontynuując własne poszukiwania.



Skromny obrazek prawie sprzed 20 lat. Biorąc dosłownie tytuł wystawy, można by go uznać za jeden z pierwszych, inicjujących malarską kontrrewolucję Klimka od abstrakcji do malarstwa przedstawiającego. Nie jest to już obraz abstrakcyjny, ale jego kompozycja i sposób nakładania plam ich geometryczna wyrazistość wskazują na dawną manierę abstrakcyjną. Wnikliwy obserwator dostrzec może nawet jeszcze bardziej konkretne powinowactwo. Budowa i użyte elementy przypominają świat malarski Jerzego Nowosielskiego, profesora i mistrza krakowskiego malarza.

Płaskie, nasycone lekko rozedrganym kolorem plamy budują jak u Cezannea dominującą przestrzeń, elementem porządkującym są ciemne, zdecydowane kreski, podkreślające konstrukcję całości. Dopełnieniem tych drobiazgowych działań optycznych są niewielkie prostokąty wyraźnie działające inną barwą, która ożywia i buduje napięcie całości. Jednak główną ideą obrazu, wizji artystycznej jest niewątpliwie potężny kontrast pomiędzy bryłą miasta, podwórka zajmująca większość kadru a jakby wyciętą w środku przestrzenią powietrzną, niebem, błękitem, który dodaje tej abstrakcyjnej układance pozór witalności, prawdziwego życia, dosłowności realistycznego widzenia. Dzieląc poszczególne plamy na składowe, wewnątrz swoich dominant kolorystycznych, wydają się one niezwykle surowe i proste, wręcz elementarne. Dopiero po zderzeniu ich na płaszczyźnie płótna, kiedy różnica temperatur nabiera blasku, nie widzimy już surowych geometrycznych plam, ale naszym oczom ukazuje się przepiękna realistyczna studnia. To działanie symboliczne, przebijające płaszczyznę obrazu „w głąb”, zrywające z jednym z głównych dogmatów abstrakcji, płaszczyzną. Nie widzimy już układanki, kompozycji plastycznej o artystycznych ambicjach, ale zwykłe podwórko na ulicy Meiselsa, na którym Krzysztof Klimek miał swoja pierwszą krakowską pracownię. To tu dostrzegł pierwsze widoki w abstrakcji swojego XX wiecznego wykształcenia. Wbrew powszechnej manierze neoplastycznej zaryzykował inspirację bezpośrednio z natury. Czy miało to sens, odpowiedzmy sobie sami.

Marcin Kędzierski 2024

08.03 – 26.05.2024
Krzysztof Klimek. Teraz wolę widoki
Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki

Polecamy ...

Z głową w chmurach

Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane. ...